Górniczy związkowcy negocjacje z przedstawicielami rządu rozpoczęli z górnego „C" – chcieli gwarancji, by ostatnia kopalnia węgla kamiennego zamknięta została dopiero w 2060 r. Po czterech dniach i wielu godzinach negocjacji datę graniczną funkcjonowania branży ustalono na rok 2049. W międzyczasie żaden górnik nie straci pracy. Osoby pracujące pod ziemią i pracownicy zakładów przeróbczych mają zagwarantowaną pracę w kopalniach do emerytury. – Polska idzie własną drogą, zgodnie z własną specyfiką – skwitował wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń.
Taki obrót sprawy może zburzyć podstawy ogłoszonego niedawno projektu strategii energetycznej państwa i każe zastanowić się nad tym, kto będzie ponosił koszty działania nierentownych kopalń przez kolejne trzy dekady. Mimo to entuzjastycznie na wieść o podpisaniu porozumienia zareagowali inwestorzy giełdowi. W piątek po południu akcje Polskiej Grupy Energetycznej drożały nawet o 26 proc., do 6,30 zł. Natomiast notowania Tauronu rosły o 27 proc., sięgając 2,35 zł, a Enei o 21 proc., do 6,20 zł. Być może pozytywnie odebrano deklarację, że kopalnie wcześniej czy później zostaną jednak zlikwidowane i że do 2049 r. będą subsydiowane przez państwo.
Radości nie widać było natomiast na twarzach związkowców, choć w kwestii gwarancji pracowniczych dopięli swego. – Podpisaliśmy likwidację jednej z najważniejszych branż w historii Rzeczypospolitej Polskiej – podsumował Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności.
Porozumienie musi zyskać jeszcze akceptację Komisji Europejskiej.
Grunt to dobra taktyka
Protesty górników rozpoczęły się spontanicznie w poniedziałek 21 września, gdy część osób po skończonej pracy nie wyjechała na powierzchnię. Atmosfera wśród pracowników kopalń była napięta już wcześniej. Najpierw musieli przełknąć gorzką pigułkę w postaci nowego projektu polityki energetycznej państwa, przygotowanego przez Ministerstwo Klimatu. Według niego, jeśli ceny uprawnień do emisji CO2 będą dalej rosły w szybkim tempie – a taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny – to w 2040 r. już tylko 11 proc. energii elektrycznej w kraju produkować będziemy z węgla. W sierpniu 2020 r. udział ten sięgał 77 proc. Mało tego, za dwie dekady czarne paliwo ma być już całkowicie wyeliminowane ze spalania w gospodarstwach domowych. Taki dokument był dla górników nie do zaakceptowania. Nie dość, że zakładał szybszą ścieżkę odejścia od węgla niż wcześniejszy projekt, to jeszcze nie został skonsultowany z górniczymi związkami zawodowymi, zanim ujrzał światło dzienne. Związkowcy wezwali na Śląsk premiera Mateusza Morawieckiego, grożąc protestami. Na przyjazd dali mu tydzień, ale w tym czasie nie dostali od niego żadnego sygnału. To przelało czarę goryczy.