Jaki jest rezultat obliczeń przy tych parametrach? Przy obecnym poziomie rentowności obligacji (Rf) model „wypluwa" wynik na poziomie ok. 3300 pkt. Innymi słowy, tyle wynosi uzasadniona fundamentalnie wartość S&P 500 przy całej serii omówionych tu założeń i prognoz. Jeśli porównamy ten rezultat z bieżącą faktyczną wartością indeksu (3419 pkt w momencie pisania artykułu), to można mówić o lekkim jego przewartościowaniu.
Na wykresie pokazujemy dodatkowo, jaka jest wrażliwość modelu na docelowy poziom stopy wolnej od ryzyka. Im wyższych poziomów rentowności obligacji spodziewamy się w dalszej przyszłości, tym z natury niższa wycena indeksu giełdowego.
Oczywiście dość naiwne byłoby upieranie się, że założenia przyjęte do naszego modelu są „jedynie słuszne". Można wyobrazić sobie alternatywne projekcje, jeśli chodzi np. o zyski spółek. Na tym zresztą polega największa słabość modeli DCF – jak przyznał sam prof. Damodaran, liczby są jedynie odzwierciedleniem pewnej „opowieści" czy też wizji przyszłości, w którą wierzy osoba tworząca dany model. To, że DCF jest mocno „zmatematyzowany", może tworzyć iluzoryczne przekonanie, że jego rezultaty są w pełni obiektywne.
Mimo tych wad wydaje się, że DCF może stanowić ważne uzupełnienie warsztatu inwestycyjnego, pod warunkiem że zdajemy sobie sprawę ze wspomnianych ograniczeń.
Ciekawą kwestią związaną z modelem zdyskontowanych przepływów pieniężnych jest też możliwość zastosowania go w „drugą stronę". Rzecz w tym, że zamiast próbować wyceniać S&P 500, możemy omawianą tu maszynerię wykorzystać do obliczenia bieżącej implikowanej premii za ryzyko (ERP). Czyli zamiast podstawiać zakładaną ERP do modelu w celu oszacowania wartości fundamentalnej indeksu, możemy postąpić odwrotnie – czyli podstawić bieżącą rzeczywistą wartość S&P 500 i dzięki temu wyliczyć... ERP. Okazuje się, że obecnie nasz wariant modelu DCF sygnalizuje długoterminową premię za ryzyko inwestowania w amerykańskie akcje na poziomie ok. 5,5 proc. (czyli o tyle stopy zwrotu z akcji powinny być na przestrzeni wielu lat lepsze od obligacji przy ich obecnej rentowności i przy szeregu omówionych założeń).
Reasumując, model DCF z pewnością nie jest przysłowiowym „świętym Graalem", który pozwalałby perfekcyjnie obiektywnie wyceniać akcje. Mimo formalnego, matematycznego ustrukturyzowania model wymaga całego szeregu raczej subiektywnych założeń. W naszych kalkulacjach staraliśmy się przynajmniej o zachowanie przejrzystości tych założeń i prognoz. Wynik może być dość zaskakujący, bo sugeruje, że S&P 500 wcale nie jest tak przewartościowany, jak wydawałoby się np. na podstawie raczej wysokich wskaźników P/E – głównie dzięki niskim stopom procentowym. Do omówionego modelu będziemy zapewne odwoływać się w przyszłości.