Ostatnie dwa tygodnie to było prawdziwe inwestycyjne trzęsienie ziemi. Wybuchem było ogłoszenie tzw. ceł wzajemnych, które okazały się zdecydowanie wyższe od oczekiwań. Kurz po tej decyzji trochę już opada, więc można na spokojnie zastanowić się nad tym, co rzeczywiście się stało i jakie mogą być tego konsekwencje.
Formuła, zgodnie z którą wyliczone zostały wspomniane cła, okazała się na tyle prosta, że stała w wyraźnym kontraście do wcześniejszych zapowiedzi. Zgodnie z nimi stawka celna miałaby odpowiadać barierom, jakie inne kraje stawiają produktom amerykańskim. Okazało się jednak, że administracja amerykańska żadnej takiej analizy nie przeprowadziła. Można więc zakładać, że ogłoszone cła wcale nie miały na celu wyrównania warunków handlowych, jak to było wcześniej komunikowane, ale miały więcej wspólnego z różnymi celami fiskalnymi, politycznymi czy wręcz strategicznymi. Tezę taką potwierdzają zresztą trudne negocjacje USA z partnerami handlowymi. Wynika z nich powszechna niechęć do zrozumienia po drugiej stronie Atlantyku działania podatku VAT, skupienie się administracji amerykańskiej na bilansie handlowym oraz niepewność stron co do tego, czy porozumienie jest rzeczywiście poszukiwanym przez USA rozwiązaniem. Wygląda więc na to, że trzeba się będzie pogodzić z cłami, choć początkowy szok i późniejsze zawieszenie wysokich stawek na 90 dni wskazują, że docelowo nie powinny być one tak wysokie, jak to ogłoszono przed dwoma tygodniami.
Wyższe cła i duża nieprzewidywalność okazały się jednak sporym ciosem w pozycję amerykańskiego dolara. Widać już wyraźnie, że oczekiwania jego umocnienia w ślad za wyższymi stawkami celnymi były błędne. Obserwujemy bowiem wyraźny odwrót od amerykańskich aktywów i to szeroko rozumianych, gdyż dotyczy to także obligacji skarbowych. Na chwilę obecną wygląda to tak, że polityka Trumpa zamiast czynić Amerykę wielką, wręcz podkopuje jej podstawy jako właściciela rezerwowej waluty świata. Kurs euro wzrósł w stosunku do dolara o ok. 10 proc. od początku roku, co jest bardzo dużą zmianą, jak na standardy rynku walutowego. Wydaje się jednak, że de facto taki był cel nowej administracji. Chciała ona osłabić dolara, by poprawić konkurencyjność. Nałożyć cła prawdopodobnie z pobudek fiskalnych, gdyż są to najłatwiejsze do wprowadzenia z politycznego punktu widzenia nowe podatki. A nowe podatki są potrzebne, bo ścieżka wysokiego deficytu budżetowego USA była nie do utrzymania. Cele wydają się być więc słuszne, ale styl, w jakim są realizowane, przynosi zdecydowanie więcej szkody niż pożytku. Właśnie z uwagi na ten styl premia, z jaką handlowane były amerykańskie aktywa, szybko się zmniejsza, a i tak może być jeszcze zbyt wygórowana.