Mylić się będzie ten, kto sądzi, że inicjatywa Demokratów zmierzająca do ograniczenia wzrostów cen ropy na rynkach może okazać się skuteczna. Przypomnijmy, że głosy, aby Biały Dom częściowo uwolnił strategiczne zapasy tego surowca pojawiają się ostatnio coraz częściej. W efekcie rynek niemalże kupił czwartkowe plotki, jakie pojawiły się na rynku po spotkaniu prezydenta Baracka Obamy z brytyjskim premierem Davidem Cameronem. Tyle, że po publikowanych w końcu tygodnia danych makroekonomicznych z USA widać, iż droga ropa na razie nie szkodzi amerykańskiej gospodarce. Tym samym główny problem będą mieć ci, którzy zaopatrują się w gatunek Brent, bo to jego ceny wzrosły na przestrzeni ostatnich tygodni najbardziej. A więc Europa, a konkretnie jej południowe peryferia?
W piątkowym wydaniu dziennika Financial Times członek Europejskiego Banku Centralnego, Lorenzo Bini-Smaghi stwierdził, iż Portugalia i Irlandia będą w najbliższym czasie potrzebować dodatkowego dofinansowania w kwocie 180 mld EUR. Potwierdził tym samym obawy tych, którzy twierdzą, że europejskie problemy są dalekie od rozwiązania. Wcześniej inwestorzy nie kupili dobrych wieści z Grecji - zresztą szybko okazało się, że Ateny będą musiały podjąć dodatkowe wyrzeczenia, aby spełnić ostre kryteria fiskalne w 2013-14 r. A gdzie tu miejsce na ożywienie tamtejszej gospodarki? Niemniej głównym powodem do obaw będzie w najbliższych miesiącach sytuacja Hiszpanii i Włoszech. Obserwowane od kilkunastu tygodni wyraźne uspokojenie się nastrojów na tamtejszych rynkach długu nie musi być trwałe. Zwłaszcza, jeżeli nie uda się zatrzymać zwyżek cen ropy. Wtedy działania premierów Rajoya i Montiego zmierzające do ograniczenia deficytu i nadmiernego zadłużenia spełzną na niczym, gdyż oba kraje wejdą w głębszą recesję.
Jak, zatem jest z tą ropą? Fundamentaliści twierdzą, że argumentów do wzrostu nie ma, gdyż podaż lekko przewyższa popyt, z kolei politycy usilnie chcą interweniować bojąc się o własną pozycję (naciski na uwolnienie rezerw przez USA, ale i też możliwości zwiększenia wydobycia przez Arabię Saudyjską). Temu wszystkiemu spokojnie przyglądają się spekulanci, którzy jak na razie skutecznie zarabiają na głupocie polityków – to dzięki nim otrzymali w ostatnich miesiącach tanie finansowanie i tylko za ich sprawą coraz bardziej ewoluuje kwestia potencjalnego konfliktu w Iranie. Ryzyko prewencyjnego uderzenia ze strony Izraela w perspektywie kilkunastu tygodni jest wciąż duże – premier Benjamin Netanyahu nie musi czekać na zgodę Baracka Obamy – zresztą Izraelczykom wcale nie zależy na reelekcji obecnego prezydenta USA, któremu wmieszanie się w konflikt militarny zaszkodziłoby kampanii wyborczej. W piątek pojawiły się plotki, iż szef izraelskiego rządu zaczyna przygotowywać specjalne orędzie do narodu, a kilka dni wcześniej rosyjska prasa spekulowała jakoby Hillary Clinton poprosiła Siergieja Ławrowa o pomoc w rozmowach „ostatniej szansy" z reżimem ajatollahów. Kolejne sankcje gospodarcze nakładane na Teheran (w sobotę irańskie banki zostały odcięte od możliwości globalnego finansowania) mogą nie przynieść pożądanych efektów.
Jeżeli Izrael zrealizuje swoje groźby to czeka nas gorąca wiosna na rynkach – ropa Brent wyraźnie powyżej 130 USD i zmierzająca w stronę szczytów z 2008 r. to już będzie duży problem dla Europejczyków, a WTI ponad 114 USD za baryłkę będzie „strzałem" w stopę dla prezydenta Obamy. Wypowiedziane ostatnio niefortunnie przez szefa FED słowa, iż ożywienie gospodarcze wciąż jest „frustrujące" nabiorą większego znaczenia, zyska dolar, a osłabi się złoty.
W skrócie (wydarzenia&strategie):
Złoty