Do tej pory członkom FOMC skutecznie udawało się zachowywać spójność wypowiedzi i zapewniać rynek, że to jeszcze nie jest moment na zacieśnianie, a wyższe odczyty inflacji mają charakter przejściowy. Dziś mamy do czynienia przynajmniej z trzema głosami, które wskazują na stopniową zmianę retoryki Fedu. Do R. Kaplana, który już od pewnego czasu wzywał do rozpoczęcia dyskusji na temat taperingu, dołączyli w ostatnich tygodniach R. Clarida oraz J. Williams.
Jako symboliczny wyraz zbliżającego się taperingu można uznać wygaszenie programu wsparcia rynku wtórnego obligacji korporacyjnych SMCCF (ang. Secondary Market Corporate Credit Facility). Przypomnijmy, że program ruszył w marcu ubiegłego roku i otworzył amerykańskiej Rezerwie Federalnej furtkę do skupowania notowanych na aktywnym rynku „korporatów" oraz gromadzących je ETF-ów. Dla inwestorów ogłoszenie programu SMCCF było ważnym krokiem w kierunku zwiększania ingerencji Fedu na rynkach finansowych – kolejnym miał być już tylko skup akcji. Ostatecznie skala zakupów była niewielka, ale dla rynku bardziej liczył się fakt, że w przypadku potrzeby Rezerwa Federalna użyje odpowiedniego narzędzia wsparcia. W ramach SMCCF skupiono prawie 14 mld USD aktywów – kwota ta jest symboliczna w skali całego bilansu Fedu, który na ten moment wynosi niemal 8 bln USD.
Kolejnym ciekawym aspektem jest niedawna wypowiedź J. Yellen. Obecna sekretarz skarbu stwierdziła, że wyższe stopy procentowe w USA byłyby w tym momencie wskazane. Nie jest to pierwszy taki przypadek w ostatnim czasie – na początku maja była prezes Fedu również pokusiła się o postawienie podobnej tezy, po czym w obliczu dość nerwowej reakcji rynkowej częściowo wycofała się ze swoich słów. J. Yellen zapewne zdaje sobie sprawę, że rynek jest aktualnie bardzo wyczulony na tego typu narrację. Dlatego też trudno nie oprzeć się wrażeniu, że była prezes Fedu może w pewnym sensie sondować jego reakcję na rysujący się scenariusz normalizacji.
Na ten moment głównym argumentem Fedu za pozostawieniem polityki monetarnej bez zmian jest wolniejszy od oczekiwań powrót rynku pracy do pełnego zatrudnienia. Problemem nie jest jednak niedostateczny popyt na pracę, lecz jego podaż – pracownicy wracający na rynek, przyzwyczajeni do hojnych zasiłków, oczekują wyższych pensji, co jest kolejnym czynnikiem inflacjogennym. W tym tygodniu czeka nas majowy odczyty inflacji za oceanem. Tak zwany konsensus zakłada wzrost amerykańskiego CPI do 4,6 proc., jednak z uwagi na wysoką dynamikę procesów inflacyjnych wśród ekonomistów nie brakuje głosów prognozujących przekroczenie poziomu 5 proc. r./r. Taki scenariusz mógłby niewątpliwie przyczynić się do dalszego budowania „jastrzębich" nastrojów wśród członków FOMC.