W rozpoczynającym się tygodniu czekają nas posiedzenia zarówno rodzimej Rady Polityki Pieniężnej (środa), jak i Europejskiego Banku Centralnego (czwartek).
Władze monetarne mają wszędzie ten sam dylemat – czy zacząć reagować na panoszącą się inflację, czy raczej ciągle trzymać się ultragołębiej retoryki, według której atak inflacji ma być „przejściowy"? Czy zacząć wycofywać gigantyczne „stymulusy" (ultra niskie stopy procentowe, skup obligacji czyli QE), uruchomione wraz z wybuchem pandemii?
Rodzima RPP jak na razie plasuje się zdecydowanie w gronie tych ciał decyzyjnych, które nie chcą tak łatwo pożegnać się z gołębim nastawieniem. Nawet mimo tego, że banki centralne w bliskich nam geograficznie Czechach i na Węgrzech w sierpniu po raz kolejny podniosły stopy procentowe. W tym roku koszty pieniądza poszły w górę na tak ważnych rynkach wschodzących jak Brazylia, Rosja czy Turcja. W końcówce sierpnia do tego grona dołączyła Korea Południowa, która plasowana jest na pograniczu krajów rozwijających się i wysoko rozwiniętych.
RPP zerka bez wątpienia na Europejski Bank Centralny, który niedawno wprowadził oficjalnie bardziej tolerancyjną dla inflacji doktrynę, mającą uzasadniać gołębie nastawienie mimo coraz szybszego wzrostu cen w gospodarkach. Zapewne nie należy oczekiwać rychłego wygaszenia ogromnego skupu aktywów w strefie euro, który od czasu pandemicznego krachu wywindował bilans EBC z niespełna 40 do 70 proc. PKB.
EBC historycznie raczej znany jest z działania z pewnym opóźnieniem względem Fedu. Tymczasem amerykański bank centralny ewidentnie stara się w swej retoryce oswajać rynki z perspektywą wygaszania QE. Po wspomnianym wystąpieniu Powella oczekiwania na ogłoszenie tej decyzji przesunęły się z wrześniowego posiedzenia na listopad, niemniej taka perspektywa zarysowuje się coraz wyraźniej.