Kwota ta nie wytrzymuje oczywiście porównania z rynkiem akcji, gdzie podobne wartości uzyskiwane są w czasie jednej – nawet niezbyt aktywnej – sesji. Jednak można spojrzeć na nią nieco życzliwiej – to blisko 11 proc. wartości publicznych emisji obligacji przeprowadzonych na podstawie prospektu i oferowanych inwestorom indywidualnym, które wprowadzono do notowań (na koniec 2017 r. było to 5,925 mld zł).
Dodatkowa emisja
A to nie jest już zły wynik. Jak na standardy Catalyst nawet wyśmienity, bo oznacza, że emisje publiczne są kilkakrotnie bardziej płynne od obligacji z emisji prywatnych. Lecz – co może w tym wszystkim najistotniejsze – te 645 mln zł obrotów to nieco więcej niż jedna trzecia publicznych prospektowych emisji oferowanych inwestorom indywidualnym w 2017 r. Średnio w miesiącu było to 53,7 mln zł – to mniej więcej tyle, ile wynosi wartość przeciętnej emisji publicznej.
Czy jest to jednak dostatecznie dużo, by z rynkiem wtórnym zaczęli się liczyć emitenci? Dotąd bywało z tym różnie. Pół biedy, jeśli warunki oferowane w emisjach były korzystniejsze niż dostępne na Catalyst. W takich przypadkach nie można się dziwić biorącym udział w zapisach, bo oprócz odsetek zyskiwali też niemal pewność korzystnej wyceny papierów na rynku wtórnym. Co jednak z emisjami, które oferowały warunki gorsze niż dostępne na Catalyst, np. niższą rentowność i dłuższy o kilka lat okres wykupu? Dlaczego także te obligacje sprzedawały się jak świeże bułeczki tylko po to, by kilka dni lub tygodni po debiucie notowania spadały poniżej nominału?
Dwie grupy inwestorów
Można próbować tłumaczyć ten paradoks niską świadomością inwestorów. Być może inwestorzy indywidualni, którzy składają zapisy, nie wiedzą o istnieniu Catalyst albo nie rozumieją zasad jego działania? A może po prostu pamiętają, że nie jest to rynek płynny, i dlatego nie zwracają na niego uwagi? Ta ostatnia hipoteza jest pewnie najbliższa prawdy. Biorąc pod uwagę, że średni zapis w emisjach publicznych wyniósł prawie 180 tys. zł, a 20 proc. najlepszych inwestorów inwestowało jednorazowo po 700 tys. zł (to akurat tylko szacunek z zasady Pareta), mówimy o ludziach majętnych, którym zapewne szkoda czasu na śledzenie Catalyst i jego zawiłości, a skłonnych obdarzyć zaufaniem biuro maklerskie i doradcę, z którym relacje budowane są od lat. Mimo poprawy płynności na Catalyst jednorazowa inwestycja rzędu np. 0,5 mln zł nie w przypadku każdego emitenta będzie łatwo wykonalna.
Dlatego na Catalyst operują raczej mniejsi inwestorzy, o czym mówi choćby przeciętna wartość pojedynczego zlecenia na poziomie 19 tys. zł. Można założyć, że dominują tu inwestorzy, dla których zakup obligacji na Catalyst jest wygodniejszy niż złożenie zapisu na rynku pierwotnym.