Sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym spada, popyt na kredyty hipoteczne pogłębia dno. W ostatnim raporcie napisaliście, że spodziewacie się spadku cen lokali, który może potrwać od około półtora roku do dwóch lat, rzędu 5 proc. Jakie są przesłanki?
Wydaje mi się, że jesteśmy na szczycie, na górce cenowej. Nie ma jeszcze danych NBP, które są naszym punktem odniesienia, ale według naszych szacunków w sześciu największych miastach w II kwartale mieszkania podrożały o 0,3 proc. kwartał do kwartału, czyli bardzo delikatnie względem dynamicznych zwyżek notowanych na przełomie roku 2021 i 2022. Od II połowy tego roku spodziewamy się spadków cen, bo mocno spadł popyt na kredyty i mieszkania, a zakupy gotówkowe tego nie zrekompensują. Popyt jest zatem bardzo słaby.
Podaż co prawda trochę kulała przez okres boomu, mieliśmy niedobory w dużych miastach, ale deweloperzy coraz śmielej inwestowali, szczególnie poza największymi aglomeracjami.
Kolejny czynnik to ceny materiałów. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę mieliśmy silne zwyżki, ale na rynkach surowcowych widzimy już korektę. Firmy mają podwyższone stany magazynowe i chęć, by to redukować, co też wiąże się z raczej obniżkami cen. Oceniam, że na rynkach surowcowych będziemy mieli dłuższy trend spadkowy – m.in. w związku z oczekiwaniami recesji w światowej gospodarce, z działaniami głównych banków centralnych, podwyżkami stóp procentowych przez Fed i EBC. To będzie determinowało spadek cen materiałów budowlanych, a co za tym idzie – kosztów realizacji nowych projektów mieszkaniowych. To pozwoli deweloperom na oferowanie niższych cen, tak by klienci mogli sobie pozwolić na zakup przy obniżonej zdolności kredytowej. Jeżeli tylko będzie taka możliwość, deweloperzy będą obniżać ceny – to oczywiście nie nastąpi z dnia na dzień, będzie to proces stopniowy, potrwa naszym zdaniem do dwóch lat.