Fabryki, młyny, spichlerze, browary i hale karierę na rynku nieruchomości zaczęły dobrych kilka lat temu. W starych murach deweloperzy urządzali ekskluzywne apartamenty. Lofty oferowały całkiem nową jakość. Klienci szukający oryginalnych wnętrz i nieruchomości z historią zachłysnęli się nowymi możliwościami. – Skok popularności loftów mieliśmy dziesięć lat temu, gdy w Łodzi oddano zaadaptowane na mieszkania budynki przędzalni – opowiada Marcin Krasoń, analityk Home Brokera. – Lofty u Scheiblera zbierały nagrody i wywoływały zachwyty, lecz... kupować je chciał mało kto. Ostatecznie inwestycję przejął syndyk. Trochę miała pecha, bo trafiła na załamanie rynku. Ale i dzisiejsze tego typu inwestycje są chwalone, a chętnych na nie jest niewielu. To wciąż rynkowa nisza.
Jak mikromiasta
Pod górkę miały też Lofty de Girarda w Żyrardowie, które powstały w Nowej Przędzalni z 1913 r. W 2012 r. spółka Green Development została postawiona w stan upadłości. Inwestycję udało się jednak uratować. Wiosną tego roku Lofty de Girarda zostały otwarte.
Dziś loftowy segment nieruchomości odżywa. Mieszkania w poprzemysłowych murach powstają głównie w dużych miastach, ale przymierzają się do nich także mniejsze, jak Szczecinek czy Ruda Śląska.
– W takich lokalizacjach jest najwięcej niezagospodarowanych obiektów postindustrialnych – mówi Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl. – W największych miastach podaż poprzemysłowych nieruchomości jest mocno ograniczona. A warunek konieczny takich inwestycji to jak najlepsza lokalizacja. Apartamenty muszą mieć bowiem dobry adres.
Marcin Uryga, analityk Emmerson Realty, dodaje, że lofty to nie są szybkie i proste inwestycje. – Dlatego też niewielu deweloperów rozważa ich realizację – mówi. – Pierwsze inwestycje tego rodzaju borykały się z wieloma problemami, co mocno ostudziło zapędy inwestorów. Wydaje się jednak, że lofty ponownie zaczęły się cieszyć zainteresowaniem. Problemem pozostaje ograniczona podaż odpowiednich obiektów gwarantujących racjonalność inwestycji.