Alarmujące dane statystyczne napływające z krajów bałtyckich pokazują rozmiar problemów, z jakimi będą musiały się one zmierzyć w najbliższej przyszłości. Jeszcze kilka lat temu uchodziły za liderów reform gospodarczych. Obowiązująca wtedy mantra głosiła, że należy obniżyć wydatki budżetowe i równocześnie podatki, liberalizować rynek pracy, sprywatyzować gospodarkę, w szczególności sektor bankowy.
Do tego należało dodać stabilny kurs walutowy, najlepiej w formie izby walutowej. Reformy miały zapewnić nieprzerwany strumień zagranicznego finansowania. Kapitał zagraniczny miał płynąć ze względu na niskie podatki, tanią siłę roboczą i brak ryzyka kursowego, który zapewniał stały kurs wymiany rodzimych walut na euro. Rzeczywiście tak się stało, wzrost gospodarczy był bardzo szybki, a kapitał płynął przez zagraniczne banki. Tym samym wydawało się, że kraje bałtyckie nie doświadczą gwałtownego odpływu zagranicznych środków („kapryśny” kapitał zagraniczny lokuje środki finansowe w płynne papiery wartościowe). Światowy kryzys finansowy zweryfikował tę tezę.
[srodtytul]Zaciskanie pasa[/srodtytul]
Recesja w krajach Unii Europejskiej doprowadziła do załamania eksportu z krajów bałtyckich. Przy sztywnym kursie walutowym powoduje to gwałtowne pogorszenie się deficytu na rachunku bieżącym, który musi pokryć świeży napływ kapitału. Oczywiście nie można liczyć, że kapitał zagraniczny pokryje tę dziurę finansową. Przejściowo środki finansowe na podreperowanie bilansu płatniczego może dostarczyć i dostarcza Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pytanie co dalej?
Scenariusz bazowy zakłada utrzymanie sztywnego kursu walutowego. W tych warunkach poprawa rachunku bieżącego wymaga istotnego ograniczenia importu. Zasady wolnego handlu, zatem zakaz wprowadzenia kwot importowych, czy też systemu ceł importowych, powodują, że jedynym rozwiązaniem jest znaczne ograniczenie krajowego popytu. Zmniejszenie krajowego popytu można szybko uzyskać ograniczając deficyt budżetowy.