Przetrwać do lepszych czasów

W gospodarce droga na skróty okazuje się najbardziej kosztowna. Kraje bałtyckie doświadczyły tego na własnej skórze

Publikacja: 14.08.2009 01:07

Andrzej Raczko, KNF

Andrzej Raczko, KNF

Foto: PARKIET, Szymon Łaszewski SL Szymon Łaszewski

Alarmujące dane statystyczne napływające z krajów bałtyckich pokazują rozmiar problemów, z jakimi będą musiały się one zmierzyć w najbliższej przyszłości. Jeszcze kilka lat temu uchodziły za liderów reform gospodarczych. Obowiązująca wtedy mantra głosiła, że należy obniżyć wydatki budżetowe i równocześnie podatki, liberalizować rynek pracy, sprywatyzować gospodarkę, w szczególności sektor bankowy.

Do tego należało dodać stabilny kurs walutowy, najlepiej w formie izby walutowej. Reformy miały zapewnić nieprzerwany strumień zagranicznego finansowania. Kapitał zagraniczny miał płynąć ze względu na niskie podatki, tanią siłę roboczą i brak ryzyka kursowego, który zapewniał stały kurs wymiany rodzimych walut na euro. Rzeczywiście tak się stało, wzrost gospodarczy był bardzo szybki, a kapitał płynął przez zagraniczne banki. Tym samym wydawało się, że kraje bałtyckie nie doświadczą gwałtownego odpływu zagranicznych środków („kapryśny” kapitał zagraniczny lokuje środki finansowe w płynne papiery wartościowe). Światowy kryzys finansowy zweryfikował tę tezę.

[srodtytul]Zaciskanie pasa[/srodtytul]

Recesja w krajach Unii Europejskiej doprowadziła do załamania eksportu z krajów bałtyckich. Przy sztywnym kursie walutowym powoduje to gwałtowne pogorszenie się deficytu na rachunku bieżącym, który musi pokryć świeży napływ kapitału. Oczywiście nie można liczyć, że kapitał zagraniczny pokryje tę dziurę finansową. Przejściowo środki finansowe na podreperowanie bilansu płatniczego może dostarczyć i dostarcza Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pytanie co dalej?

Scenariusz bazowy zakłada utrzymanie sztywnego kursu walutowego. W tych warunkach poprawa rachunku bieżącego wymaga istotnego ograniczenia importu. Zasady wolnego handlu, zatem zakaz wprowadzenia kwot importowych, czy też systemu ceł importowych, powodują, że jedynym rozwiązaniem jest znaczne ograniczenie krajowego popytu. Zmniejszenie krajowego popytu można szybko uzyskać ograniczając deficyt budżetowy.

Przy tej skali „zewnętrznego szoku” może okazać się, że będzie nawet potrzebna nadwyżka budżetowa. Rządy krajów bałtyckich stanęły przed koniecznością drastycznego obcięcia wydatków bieżących przeznaczonych na płace sektora publicznego i zmniejszenia transferów socjalnych. Wydatki inwestycyjne, mające wpływ na zwiększenie konkurencyjności bałtyckich gospodarek, muszą pozostać na niezmienionym poziomie. Należy dodać, że program cięć budżetowych będzie realizowany w warunkach niskiej inflacji, a zatem ma dotyczyć wydatków nominalnych, a nie realnych.

[srodtytul]Podatki w górę[/srodtytul]

Budowanie nadwyżki budżetowej w ograniczonym zakresie może dotyczyć podwyżek podatków. Zwiększenie podatków dla firm raczej należy wykluczyć, ponieważ zachęcą tylko do zamknięcia działalności gospodarczej przez zagraniczny biznes. Pozostaje zatem podniesienie podatków od dochodów osobistych, co oznacza ograniczenie dochodów osobistych tak jak w przypadku cięć wydatków socjalnych. Próby wprowadzenia agresywnego podatku progresywnego wywołają emigrację najbardziej doświadczonych fachowców. Pozostaje podniesienie podatków nakładanych na konsumpcję, to znaczy VAT i podatków akcyzowych. Należy jednak pamiętać o proinflacyjnych skutkach takich działań.

Wydatki budżetowe, jeśli nie uda się zmniejszyć nominalnych płac, muszą prowadzić do obniżenia zatrudnienia w sektorze publicznym. Ta nowa armia bezrobotnych powinna zwiększyć podaż na rynku pracy i tym samym doprowadzić do obniżki płac w sektorze prywatnym, o ile można wierzyć w błyskawiczną transformację urzędnika w wykwalifikowanego robotnika. Zaciśnięcie popytu wewnętrznego musi być znaczne, ponieważ część importu nie będzie maleć proporcjonalnie do spadku popytu krajowego. Małe kraje, które z założenia charakteryzują się dużą otwartością gospodarki, mają znaczny poziom importu niezbędnego w niewielkim stopniu zmniejszającego się pod wpływem spadku produkcji.

Ogrom wyrzeczeń musi prowadzić do powstania napięć społecznych i może rodzić pytanie, czy tak drastyczny program jest do przeprowadzenia. Mimo znacznego ryzyka politycznego obecne władze przychylają się do powyższego scenariusza. Liczą, że pożyczki z MFW pozwolą przetrwać najgorszy okres i doczekać końca recesji za granicą. Ożywienie gospodarcze, szczególnie w krajach skandynawskich, powinno doprowadzić do stopniowego wzrostu eksportu krajów bałtyckich. Czy scenariusz oparty na prostej idei: „przetrwać do lepszych czasów” ma alternatywę?

[srodtytul]A może dewaluacja?[/srodtytul]

Scenariusz alternatywny oparty jest na założeniu dewaluacji rodzimych walut. Należy podkreślić, że mowa jest o dewaluacji, a nie deprecjacji kursu walutowego, ponieważ dla małych krajów nie jest właściwe utrzymywanie płynnego kursu walutowego. Obniżony kurs walutowy spowoduje zahamowanie importu i równocześnie pobudzi eksport. Zatem redukcja deficytu na rachunku bieżącym dokonuje się w sposób o wiele bardziej elastyczny niż w poprzednim scenariuszu. Istnieją jednak poważne ryzyka związane ze skokową dewaluacją.

Po pierwsze, skala dewaluacji musi być dobrze wyliczona, tak by nie zachodziła obawa przeprowadzenia następnej takiej operacji. Nowy, słabszy kurs walutowy musi być z pełną determinacją broniony i do tego celu trzeba mieć odpowiednie rezerwy walutowe najlepiej powiększone o środki z MFW. Po drugie, dewaluacja prowadzi do napięć inflacyjnych, które mogą przerodzić się w żądania wzrostu płac. Te naciski płacowe muszą zostać całkowicie zablokowane. Po trzecie, dewaluacja drastycznie zwiększa zobowiązania wszystkich kredytobiorców (znaczna część kredytów denominowana jest w euro), część z nich może stać się niewypłacalna.

Dewaluacja musiałaby zostać połączona z pakietem restrukturyzującym istniejące zadłużenie. Koszty tej restrukturyzacji powinny zostać rozłożone pomiędzy kredytobiorców, banki i budżet państwa. Negocjacje takiego rozwiązania mogą okazać się bardzo trudne, chociażby dlatego, że jedną ze stron są banki zagraniczne. Po czwarte, dewaluacja wymagałaby uzgodnień z władzami Unii Europejskiej, ponieważ kraje bałtyckie są w mechanizmie ERM2. Władze muszą zatem liczyć się z odłożeniem na później sprawy wejścia do strefy euro.

[srodtytul]Problem goni problem [/srodtytul]

Jak widać nie tylko sytuacja gospodarcza jest poważna, ale scenariusze rozwiązań są obarczone wieloma ryzykami. Przykład krajów bałtyckich inspiruje do zadania pytania: czy kraje te są ofiarą głębokiego kryzysu finansowego? Niewątpliwie skala „nieszczęścia” ściśle związana jest z zakresem kryzysu, ale nie tylko. Władze krajów bałtyckich akceptowały model wysokiego tempa wzrostu gospodarczego finansowanego z zagranicznych oszczędności. Nie martwiono się tym, czy wzrost ten nie odbiega od bezpiecznej, potencjalnej ścieżki wzrostu.

Wyraźne symptomy przegrzania gospodarki zostały zlekceważone. Powstałe bańki spekulacyjne, szczególnie na rynku nieruchomości, nie spowodowały reakcji władz. Uznano, że dominacja zagranicznego sektora bankowego daje właściwą rękojmię prowadzenia konserwatywnej polityki kredytowej. Rodzimy nadzór przespał właściwy moment, w którym należało zahamować rozlewającą się falę kredytową. Jeszcze raz okazało się, że nie ma cudownych recept. Tekst wyraża osobiste poglądy autora.

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów