Strategia pożytecznej równowagi

Peter Lynch we wstępie do książki „Pokonać giełdę” tak mniej więcej definiuje pierwszą ze swoich zasad: jeśli stosunek obejrzanych oper do obejrzanych meczów wynosi trzy do zera, to znak, że w twoim życiu dzieje się coś niepokojącego.

Publikacja: 24.12.2009 07:50

Strategia pożytecznej równowagi

Foto: GG Parkiet

Należy chyba przyjąć, że sławny inwestor oglądał opery w ramach obowiązków służbowych, którym oddawał się bez reszty przez co najmniej 90 godzin w tygodniu, a stracone szkolne mecze uznał za synonim zaniedbywanych obowiązków, a raczej przyjemności domowych i rodzinnych.

Podczas niedawnej konferencji inwestorów indywidualnych mistrz Polski A.D. 2009 (w kategorii kontrakty terminowe) oraz laureat trzeciego miejsca w tym samym konkursie naszej gazety (Parkiet Challenge) sygnalizowali – mimo bardzo młodego wieku – że sukces osiąga się nie tylko wtedy, gdy nieprzerwanie ślęczy się przy monitorze. Ważna jest też bowiem umiejętność oderwania się od komputera, od tabel z notowaniami, wykresów i arkuszy kalkulacyjnych. Umiejętność – jak zrozumiałem – trwania jakiś czas w bezczynności, nabrania dystansu i zbicia inwestycyjnej gorączki. Przynosić ma to nierzadko zaskakująco dobre efekty.

Znany w świecie mediów Grzegorz Lindenberg, twórca między innymi „Super Expressu”, w niedawnym wywiadzie na łamach prasy powiedział, że utrzymuje się z gry na giełdzie, ale przyznał od razu, że to zajęcie bardzo wyczerpujące, wręcz wyjaławiające intelektualnie i emocjonalnie. Mówił tak w zaciszu wiejskiej chaty, niemal odciętej od świata, gdzie pewnie spokój i przyroda sprawdzają się w roli najlepszego remedium na syndrom wypalenia. Co mówiłby w sercu City?

W komentarzu dla „Parkietu” Jacek Chwedoruk, prezes Rothschild Polska, pisał już dawno temu z lekką ironią o tych, którzy sądzą, że PKB powstaje tylko wtedy, gdy pracuje się przy taśmie w fabryce lub przesiaduje w biurze, zapominając, że – o ile na to kogoś stać – wyjazd na ferie lub weekend też kreuje wartość dodaną. Nie licząc, dodałbym, innych pożytków, które z tego płyną i które materialnego wyrazu nie mają, a w każdym razie nie od razu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ludzie, którzy na swoje sukcesy bardzo ciężko pracowali i wciąż pracują, z czasem coraz mocniej doceniają wagę czegoś, co określić można modnym ostatnio mianem zrównoważonego rozwoju lub bardziej patetycznie – zrównoważonego życia, a w wersji minimum – zasadą „odrobiny dystansu”. Oczywiście, łatwiej tak stawiać sprawę tym, którzy sporo osiągnęli (także w różnych segmentach rynku finansowego i giełdy) i nie muszą się troszczyć o byt w stopniu, w jakim większość z nas zmuszona jest to jednak czynić. Ale mimo to sprawa ma szerszy wymiar.

W ostatnich kilkunastu miesiącach i w dzisiejszym wydaniu też (vide „Parkiet na Święta”) analizujemy wskaźniki giełdowe – ich przeszłość i domniemaną przyszłość – oraz makroekonomiczne. Próbujemy odpowiedzieć na kluczowe dla inwestorów i przedsiębiorców pytania, czy uporaliśmy się z kryzysem i co czeka polską, a także inne gospodarki.

Będziemy to czynić także w następnych numerach (choćby w „Parkiecie na Nowy Rok”, 31 grudnia) ze względu na wagę tych zagadnień. Warto jednak pamiętać, zwłaszcza w najbliższych dniach, że niezupełnie od rzeczy jest też powracająca co jakiś czas dyskusja, która pozostając w ścisłym związku ze wspomnianymi analizami, ustawia rozmaite sprawy w innym porządku. Pojawiają się w niej takie choćby pytania jak to, czy PKB jest najwłaściwszą miarą rozwoju i dobrobytu.

Czy ta i podobne miary nadają się do tego, aby ujmować rzeczy w kategoriach zrównoważonego rozwoju i życia? Czy, przykładowo, bardziej istotna jest możliwość zakupu urządzenia z nowym mikroprocesorem, czy jednak bliskość przedszkola lub więcej zieleni na osiedlu. W tle kryje się sugestia (lub iluzja), że można być bardziej szczęśliwym lub odnosić właściwie rozumiane sukcesy nawet w czasach, kiedy PKB rośnie wolniej, niżbyśmy oczekiwali. A może nawet kiedy spada. To samo dotyczy zresztą indeksów giełdowych. Właściwe dla nas decyzje mogą być podejmowane bez względu na koniunkturę, nie tylko wtedy, gdy trwa oszałamiająca hossa, i nie tylko pod warunkiem, że poza notowaniami nie widzimy świata.

Nie pójdę zatem na łatwiznę. Nie powiem, że w nadchodzącym roku i w kolejnych latach najważniejsze jest, aby indeksy poszybowały, a wzrost PKB sięgał dwóch cyfr. Nie jestem przecież pewien, czy jest to realne. Raczej powtórzę tylko, że dystans, umiarkowanie i właściwe proporcje też są warunkiem sukcesu, w tym także inwestycyjnego. A przynajmniej że dzięki nim bywa o te sukcesy łatwiej, nawet w sytuacji, kiedy PKB i indeksy nie zachowują się tak, jak wszyscy tego pragną. Sądzę, że w święta i w ostatnich dniach grudnia, kiedy nieznośna, a czasem wręcz obrzydliwa handlowa i marketingowa piana już opada, łatwiej o budowę bardziej zrównoważonej strategii, inwestycyjnej także.

Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Polityka ważniejsza
Komentarze
Bitcoin znów bije rekordy. Kryptowaluty na łasce wyborów w USA?