Należy chyba przyjąć, że sławny inwestor oglądał opery w ramach obowiązków służbowych, którym oddawał się bez reszty przez co najmniej 90 godzin w tygodniu, a stracone szkolne mecze uznał za synonim zaniedbywanych obowiązków, a raczej przyjemności domowych i rodzinnych.
Podczas niedawnej konferencji inwestorów indywidualnych mistrz Polski A.D. 2009 (w kategorii kontrakty terminowe) oraz laureat trzeciego miejsca w tym samym konkursie naszej gazety (Parkiet Challenge) sygnalizowali – mimo bardzo młodego wieku – że sukces osiąga się nie tylko wtedy, gdy nieprzerwanie ślęczy się przy monitorze. Ważna jest też bowiem umiejętność oderwania się od komputera, od tabel z notowaniami, wykresów i arkuszy kalkulacyjnych. Umiejętność – jak zrozumiałem – trwania jakiś czas w bezczynności, nabrania dystansu i zbicia inwestycyjnej gorączki. Przynosić ma to nierzadko zaskakująco dobre efekty.
Znany w świecie mediów Grzegorz Lindenberg, twórca między innymi „Super Expressu”, w niedawnym wywiadzie na łamach prasy powiedział, że utrzymuje się z gry na giełdzie, ale przyznał od razu, że to zajęcie bardzo wyczerpujące, wręcz wyjaławiające intelektualnie i emocjonalnie. Mówił tak w zaciszu wiejskiej chaty, niemal odciętej od świata, gdzie pewnie spokój i przyroda sprawdzają się w roli najlepszego remedium na syndrom wypalenia. Co mówiłby w sercu City?
W komentarzu dla „Parkietu” Jacek Chwedoruk, prezes Rothschild Polska, pisał już dawno temu z lekką ironią o tych, którzy sądzą, że PKB powstaje tylko wtedy, gdy pracuje się przy taśmie w fabryce lub przesiaduje w biurze, zapominając, że – o ile na to kogoś stać – wyjazd na ferie lub weekend też kreuje wartość dodaną. Nie licząc, dodałbym, innych pożytków, które z tego płyną i które materialnego wyrazu nie mają, a w każdym razie nie od razu.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ludzie, którzy na swoje sukcesy bardzo ciężko pracowali i wciąż pracują, z czasem coraz mocniej doceniają wagę czegoś, co określić można modnym ostatnio mianem zrównoważonego rozwoju lub bardziej patetycznie – zrównoważonego życia, a w wersji minimum – zasadą „odrobiny dystansu”. Oczywiście, łatwiej tak stawiać sprawę tym, którzy sporo osiągnęli (także w różnych segmentach rynku finansowego i giełdy) i nie muszą się troszczyć o byt w stopniu, w jakim większość z nas zmuszona jest to jednak czynić. Ale mimo to sprawa ma szerszy wymiar.