Według danych statystycznych produkcja przemysłowa w czerwcu wzrosła w porównaniu z rokiem ubiegłym o 2 proc. Cóż, nie ma się czym zachwycać. Rynek na te dane zareagował jednak dość powściągliwie. Ministerstwo Gospodarki stwierdziło, że publikacja ta sprawia, iż szacunek dynamiki wzrostu PKB w II kwartale wynosi ok. 4 proc. Zdaniem analityków ministerstwa te dane nie ustawiają całego PKB. Zgoda, ale rodzi się pytanie, czy takie tempo wzrostu produkcji jest dobrym poziomem startu dla kolejnych kwartałów. Tym bardziej że Polska ma jeszcze przed sobą falę wtórną osłabienia, które miało miejsce w USA.
Wpływ na przebieg notowań w końcowej fazie sesji miała niemiecka kanclerz Angela Merkel. To ona przed godziną 15 zachwiała rynkami, informując, że oczekiwania co do tego, że w czwartek podczas szczytu Unii Europejskiej zapadną jakieś poważne decyzje dotyczące programu dla Grecji, nie ma podstaw. Rynki akcji po tej wypowiedzi osłabły. Podobna zmiana nastąpiła w notowaniach euro, ale w wypadku waluty osłabienie?trwało relatywnie krótko. To?ważne, gdyż to właśnie oczekiwanie na to, że wkrótce rozwiązane zostaną problemy związane z kryzysem Grecji, podnosi wycenę wspólnej waluty, a wraz z nią ceny akcji w Europie, a także w Polsce.
Końcowe osłabienie notowań nie jest zaskoczeniem dla tych, którzy trzymają się założenia o dalszych spadkach cen. To nawet nie jest przeświadczenie, bo tu można dyskutować, jaki potencjał ma jeszcze aktualna tendencja. Jednak dyskusje można sobie pozostawić na czas „po pracy”. Rynek spada i technicznie mamy trend spadkowy w średnim terminie. Taka rzeczywistość wymusza odpowiednie zachowanie. Jest nim teraz nastawienie negatywne, czyli oczekiwanie, że trend będzie kontynuowany. To się może zmienić wyłącznie wtedy, kiedy ceny wykonają ruch wzrostowy na tyle duży, by uznać, że spadki już nie są tym, co charakteryzuje rynek. Obecnie takim wydarzeniem byłoby pokonanie przez wykres cen poziomu lokalnego szczytu na 2760 pkt.