Ostatnio lansuję tezę, że rynek ma możliwość wzrostu wycen, którego efektem byłoby przynajmniej osiągnięcie przez indeks WIG20 poziomu niewiele wyższego od sierpniowego szczytu. Argumenty techniczne za podniesieniem cen podałem w ostatniej „Weekendowej..." i nie ma sensu ich tu powtarzać. Główną zasadą, którą się kieruję jest pierwszeństwo dla sygnałów z rynku w określaniu kierunku nastawienia do zmian cen. Z tego względu moje obecne założenie, że popyt ma szansę na wybronienie wsparcia w okolicy 2200 pkt. czeka na potwierdzenie w postaci sygnału kupna.
Jeśli taki sygnał się nie pojawi, nadal obowiązywać będzie nastawienie neutralne. A jeśli ceny będą spadać, to zmieni się na negatywne. Uważam, że technicznie istnieje możliwość wzrostu (o ile wsparcie się wybroni), ale technika to nie wyraźny tor. Możliwość może być wykorzystana bądź nie. Jak pokazują ostatnie dni, niespodziewane wiadomości są w stanie zmienić układ sił na rynku. W tej chwili sprzyja on odbiciu, ale gdyby ceny zjechały pod grudniowe minimum sytuacja zdecydowanie by się pogorszyła. Taki spadek oznaczałby, że popyt kompletnie sobie nie radzi, a oceny o jego mocy były chybione. Zapewne taka sytuacja wiązałaby się z wypłynięciem jakiejś kolejnej bomby, która podcięłaby skrzydła popytowi. Ostatnio głośno zrobiło się o Hiszpanii, ale nadal uważam, że to jeszcze nie są te wiadomości, które są stanie zredukować potencjał popytu. Zresztą widać to po zmianach wartości dolara, która jest raczej stabilna i nie wykazuje nagłej potrzeby ucieczki w kierunku bezpieczeństwa. W piątek dolar się nieco umocnił, ale to można tłumaczyć rozczarowaniem danymi z Chin. Wcześniej, gdy na czołówkach była Hiszpania, paniki nie było widać. Ciekawa w tym kontekście jest statystyka rynku terminowego, który wykazał ostatnio silny wzrost pozycji długich na dolarze wśród dużych spekulantów. Po wycenie samego dolara takiej zmiany nie widać.
Technicznie sprawa jest klarowna, jak rzadko kiedy. Rynek schodzi w obszar wsparcia i, albo się od niego odbije, co będzie skutkowało sygnałem kupna i wzrostem cen, albo to wsparcie zostanie pokonane i dołka będziemy szukać poniżej wrześniowego minimum. Zapewne dużo poniżej. Wtedy bowiem powróciłyby do łask scenariusze spadku pod poziom 1800 pkt. O ile przecena w podobnej skali jest teoretycznie możliwa, to raczej w tej chwili mało prawdopodobny jest scenariusz spadku rynku pod dołek z lutego 2009 roku. Teraz. Problem w tym, że z taką możliwością trzeba się liczyć, o ile w kolejnych kwartałach nie dojdzie do pokonania szczytu z ubiegłego roku.
Sytuacja w tej chwili wygląda następująco. Mamy za sobą silną przecenę, która pojawiła się w wyniku wybuchu kryzysu finansowego. Od trzech lat znajdujemy się nad dołkiem tej przeceny i w tym czasie udało się podnieść rynek do prawie 3000 pkt., po czym ceny spadły do ok. 2000 pkt. W skali wielomiesięcznej ten dwuletni wzrost cen nadal ma charakter korekty kryzysowej przeceny. Jednym z argumentów za takim odczytaniem wykresów jest fakt, że wspomniana fala zakupów nie skutkowała pokonaniem konsolidacji z I półrocza 2008 roku.
Pojawia się zatem pytanie o charakter spadku ubiegłorocznego. Czy to jest korekta wcześniejszych dwóch lat wzrostów, czy też jest to powrót do trendu, jaki zapoczątkował kryzys finansowy. Pojawienie się szczytu z kwietnia ubiegłego roku pod wspomnianą półroczną konsolidacją z roku 2008 niestety nie wróży niczego dobrego. Póki ten szczyt nie zostanie pokonany, a później poziom wspomnianej półrocznej konsolidacji, nadal trzeba będzie się liczyć z tym, że wieloletnia bessa się nie zakończyła. Niestety aktualna potyczka w okolicy 2200 pkt. nie będzie pomocna w rozstrzygnięciu tej kwestii. Nie sądzę, by nawet optymistyczna wersja wzrostu cen mogła zawierać w sobie pokonanie szczytu z ubiegłego roku. Na razie najbardziej realny wydaje się ruch do nieco ponad 2500 pkt., a więc nie byłoby mowy o powrocie nad poziom konsolidacji z lipca 2011 roku. Później mogłoby dojść do odnowienia przewagi podaży, czego konsekwencją byłoby zejście pod minimum z ostatniego września. Gdyby do tego faktycznie doszło, to dopiero późniejsze odbicie i jego zasięg względem aktualnej konsolidacji dałoby wskazówki dotyczące tego, czy dołek z lutego 2009 roku jest zagrożony.