Sądzę, że kurs EUR/PLN wszedł tym ruchem w fazę średnioterminowej (3–6 miesięcy) aprecjacji, która na koniec roku sprowadzi kursy również do innych, europejskich walut (poza funtem) na znacznie niższe niż obecnie poziomy.
Wyhamowała przecena rodzimych obligacji, co z pewnością wsparło notowania złotego. Po mało imponujących wiosennych zwyżkach do spadków powróciły indeksy na warszawskiej GPW. Wraz z oddaleniem ryzyka Grexitu czynnikiem osłabiającym popyt na bardziej ryzykowne aktywa stały się dramatyczne spadki cen akcji w Chinach.
Ponadtrzydziestoprocentowe spadki indeksu giełdy w Szanghaju można śmiało nazwać pęknięciem bańki (wcześniej, w dziewięć miesięcy Shanghai Composit wzrósł o 200 proc.). Próby powstrzymania przeceny przez władze w Pekinie przyniosły krótkotrwały rezultat.
Wciąż uważam, że partia ma wystarczający potencjał sterowania koniunkturą w krótkim terminie i przez kolejnych kilka kwartałów zdoła pobudzać aktywność na tyle, by osiągnąć choćby zakładane 7 proc. wzrostu PKB w tym roku. Jednak zainicjowane w ostatnich latach przekształcenia struktury gospodarki ze wzrostu generowanego przez eksport i inwestycje, a więc nadwyżkę handlową i oszczędności, na zwiększony udział popytu wewnętrznego w tworzeniu PKB (skutkujący obniżeniem nierównowagi w handlu i spadkiem stopy oszczędności) zaszły na tyle daleko, że w dłuższym horyzoncie spowolnienie Chin nawet do 4–5 proc. PKB, a co za tym idzie – słabsza wycena spółek na giełdzie, to najbardziej prawdopodobny scenariusz wydarzeń.
Hamowanie Państwa Środka będzie oczywiście miało szerokie konsekwencje dla poszczególnych rodzajów aktywów, w szczególności rynków krajów wschodzących i towarowych (przede wszystkim surowców). Rykoszetem odbijać się to może na GPW. Głównie na indeksie największych spółek, zdominowanym przez producentów tychże. Zakładam jednak, że dekoniunktura w Chinach nie przełoży się natomiast bardzo negatywnie na notowania polskiej waluty.