Pojawiają się głosy, że na rynku obligacji doszło do przesilenia i osiągnęliśmy punkt przegięcia. Czy pan zgadza się z taką tezą?
Na to zagadnienie trzeba patrzeć szerzej. Kluczowe pytanie dzisiaj brzmi: czy osiągnęliśmy punkt przegięcia, jeśli chodzi o dynamikę inflacji? Tutaj sprawa się komplikuje. W naszej ocenie krótkoterminowy punkt przegięcia faktycznie jest za nami, ale w długim terminie mamy jedną wielką niewiadomą. Warto bowiem się zastanowić, czy przypadkiem nie przechodzimy do nowego reżimu gospodarczego, czyli takiego, w którym funkcjonujemy w środowisku trwale podwyższonej inflacji. Widzimy powolne zmiany natury geopolitycznej, które mogą nieść za sobą długoterminowe konsekwencje. One mogą spowodować, że również na rynek obligacji trzeba będzie patrzeć nieco inaczej. Krótkoterminowo mieliśmy dobry moment na przeważanie obligacji, natomiast wydaje się, że strategia „kup i zapomnij” nie jest właściwa. Długoterminowe obligacje to klasa aktywów, która będzie bardzo zmienna.
A co z tymi bardziej ryzykownymi aktywami? Akcje też odbiły, szczególnie na rynku amerykańskim. Jest jeszcze za wcześniej, by popadać w optymizm?
Lubimy opierać się na liczbach. Jak weźmiemy pod uwagę dane brokerów i giełd, które obserwujemy, widzimy masowe zamykanie krótkich pozycji w przypadku instrumentów opartych na ryzykownych klasach aktywów. Na razie skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że jest to mocna korekta. Być może dzieje się to w ramach struktury, która swoje dno wyznaczyła w okolicach czerwca, ale na razie widać, że impuls popytowy idzie od inwestorów źle spozycjonowanych w pierwszej połowie roku. To w połączeniu z danymi makroekonomicznymi składa się w całość, która podaje w wątpliwość mocne przekonanie, że wszystko, co najgorsze, jest już za nami. Warto jednak pamiętać, że rynki akcji mają zdolność do wyprzedzania realnej gospodarki. Z tego też powodu całkowicie nie bagatelizowałbym lipcowego odbicia. To może być, w jakiś określonych scenariuszach, początek nowego trendu wzrostowego. My pozostajemy nastawieni defensywnie. Będzie czas, by załapać się na trend wzrostowy, bo cykle gospodarcze nie są cyklami trwającymi kilka tygodni czy nawet kilka kwartałów.
W ten ewentualny pozytywny scenariusz wpisze się także nasz rynek?
Nasz rynek jest specyficzny, ma swoje czynniki ryzyka. Jego struktura ma też charakter bardzo cykliczny. Gdybyśmy faktycznie mieli do czynienia z pozytywnym scenariuszem, czyli zakładamy, że spowolnienie w globalnej gospodarce się nie pogłębia, a nawet osiągnięto dołek, to polska giełda w pewnym momencie złapie wiatr w żagle – właśnie z powodu swojej cyklicznej natury. W fazie wzrostowej gospodarki bylibyśmy w awangardzie rynkowej. Na dzisiaj jednak widzimy więcej ryzyka niż szans, a to oznacza, że rynku polskiego, a nawet szerzej – europejskiego, unikamy. Naszą ekspozycję na rynek akcji w portfelach budujemy głównie przez rynek amerykański, raczej poprzez spółki mocno przecenione o charakterze wzrostowym.