Wiesław Rozłucki: Wprowadzamy WARSET - stawiamy na internet

Aktualizacja: 06.02.2017 01:53 Publikacja: 15.05.2000 00:01

Z WIESŁAWEM ROZŁUCKIM, prezesem Giełdy Papierów Wartościowych, o karierze, internecie, nowym i starym systemie notowań, warunkach inwestowania, rynku futures oraz planach na przyszłość rozmawia PIOTR WĄSOWSKI- Skąd wzięło się Pańskie zainteresowanie giełdą? - Zaczęło się to jeszcze w czasach studenckich. Studiowałem handel zagraniczny w Szkole Głównej Handlowej (d. SGPiS), gdzie m.in. poznałem zagadnienia związane z transakcjami na giełdach towarowych. Dla większości studentów to była czarna magia. Ja byłem tym bardzo zainteresowany. Później pracowałem w Polskiej Akademii Nauk, w Instytucie Geografii i Zagospodarowania Przestrzennego.

Po wprowadzeniu zasad gospodarki wolnorynkowej w 1989 r. postanowiłem radykalnie zmienić swoje życie zawodowe. Po dłuższym zastanowieniu podjąłem pracę jako doradca w Ministerstwie Finansów, a później w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych, jako dyrektor Departamentu Rozwoju Rynku Kapitałowego.

Mogę też powiedzieć, że pod koniec 1989 r. planowałem nawet rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej w formie biura maklerskiego. Ale wtedy jeszcze nie było giełdy, więc plany te pozostały uśpione. W maju 1990 r. zająłem się tworzeniem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.

- Jaka była pierwsza wizja polskiej giełdy? Czy spodziewał się Pan, że stanie się ona tak dużą instytucją? - Szczerze mówiąc, tak. Ale wtedy byliśmy bardzo zaabsorbowani sprawami codziennymi. Wszystko trzeba było zrobić na wczoraj. Jednak gdzieś w tle mieliśmy taką wizję. Wydaje mi się, że ogólnie rzecz biorąc, rynek rozwija się zgodnie z moimi oczekiwaniami. Ale rzeczywiście, jeżeli porównamy rynek teraz i wtedy, jest to niebo a ziemia.

- Jakie jest główne osiągnięcie polskiej giełdy? - Jedno podstawowe. Udało nam się zbudować rynek w oparciu o zasady rynku światowego. Powiedziałbym, że architektura polskiego rynku wybiega nawet niejako do przodu w stosunku do standardów światowych.

- Na pierwszej sesji notowanych było zaledwie pięć spółek. Teraz jest ich blisko 250. Czy jest to liczba satysfakcjonująca? - Wówczas spodziewałem się, że na giełdzie będzie notowanych więcej spółek. Dzisiaj mamy ich tyle, ile myślałem, że osiągniemy w ciągu 3-4 lat. Na początku transformacji mieliśmy do czynienia z tysiącami firm, które czekały na prywatyzację. Myślałem, że duża część z nich trafi na giełdę niejako hurtowo i będzie notowana na jakimś odrębnym rynku. Była to koncepcja zbyt optymistyczna.

Jednak gdy dziś porównujemy polską giełdę z rynkami Europy Zachodniej, widzimy, że liczba spółek to nie jest to, co nas odróżnia. W rzeczywistości mamy w Polsce większą liczbę notowanych spółek niż na wielu dojrzałych rynkach europejskich. To, czym ustępujemy, to ich wartość. Większość firm na GPW to spółki małe i średnie.

- A co jest największą wadą polskiego rynku? W czym ustępujemy giełdom światowym? - Mało w Polsce mamy przykładów naprawdę bardzo dużej ekspansji rodzimych spółek, które dzięki giełdzie podniosły kapitał i ze średnich stały się naprawdę dużymi firmami. W wielu spółkach nadal nie zaszły jeszcze odpowiednie zmiany w jakości zarządzania, które umożliwiałyby dużą ekspansję dzięki kapitałowi pozyskanemu na giełdzie. Wydaje mi się, że ta funkcja, którą giełda oferuje, nie została przez spółki wykorzystana. I to uznałbym za najpoważniejszą wadę polskiego rynku. Giełda nie służy do pozyskiwania kapitału w takim stopniu, jak powinna. Spółkom brakuje umiejętności sprawnego zarządzania swoją ekspansją. I to jest ta cecha, której brakuje polskim firmom. Być może to się obecnie zmienia.

Trzeba dążyć do tego, by kapitał pozyskiwany m.in. od polskich funduszy emerytalnych był w sposób produktywny zastosowany w spółkach. Aby przynosił zyski tym, którzy go zainwestowali, i służył ekspansji przedsiębiorstw. Musi tu być zachowana spirala wznosząca.

Zauważmy, że u nas bardzo mało jest takich podwyższeń kapitału, z których finansuje się przejmowanie innych firm i wynik tego procesu akcjonariusze, którzy wnieśli kapitał po roku czy trzech, widzą, że powstały z niego takie a takie zyski, a dzięki temu kurs akcji wzrósł i zarobili pieniądze. Tego w Polsce jeszcze nie ma, a mogłoby to w znacznym stopniu ułatwić ekspansję giełdy. Dzisiejsze kursy akcji w dużym stopniu są wynikiem gry pod przejęcie już notowanych spółek, a nie tego, że spółka notowana zbiera kapitał, by przejąć inną i powiększyć swoją wartość. Tego mechanizmu w Polsce, niestety, nie ma.

- W USA giełdowa hossa napędza wzrost gospodarczy. Rosnąca wartość oszczędności ulokowanych na rynku pozwala na kreowanie nowych przedsięwzięć i osiąganie nowych zysków... - Tam zbiera się kapitał, ale inwestorzy czekają i w większości przypadków dostają zwrot z kapitału. Nie zawsze, ale jednak bardzo często. To z kolei zachęca ich do kupowania kolejnych emisji akcji. A czy my w Polsce mamy przykład subskrypcji akcji na podniesienie kapitału na dalszą ekspansję skierowaną do całego rynku w drodze publicznej oferty? Ja czegoś takiego nie pamiętam. Są tylko emisje kierowane do dużych, strategicznych inwestorów. To nie jest wina akcjonariuszy, braku ich wiedzy itp. Spółki giełdowe nie mają przekonujących, rzeczywistych argumentów, dla których należałoby kupić ich nową emisję i mieć wystarczające przekonanie, że się na tym zarobi.

- A przecież pieniądze na rynku są. Potwierdzają to przykłady ofert publicznych PKN, TP SA czy innych gigantów. - Oczywiście, że są. Dla dobrych projektów one zawsze się znajdą.

- Jak Pan ocenia warunki inwestowania na polskim rynku dla inwestorów indywidualnych? Czy skierowana do nich oferta nie jest zbyt uboga, a przy tym zbyt droga? - Nie jestem pewien. Na wielu rynkach np. prowizje są wyższe. Wydaje mi się, że w Polsce są one konkurencyjne. Na świecie, a szczególnie w USA, prowizje obecnie spadają. Zwłaszcza internet pozwala na zmniejszenie kosztu transakcyjnego i w związku z tym - prowizji. Dzieje się to jednak kosztem niektórych tradycyjnych usług maklerskich, które w Polsce w ogóle się nie wykształciły.

U nas tradycyjną usługą maklerską jest tzw. discount brokerage service. To właściwie nie jest usługa maklerska, lecz po prostu przekazanie zlecenia, bierna obsługa klienta. Na rozwiniętych rynkach klient ma do dyspozycji cały aparat domu maklerskiego. Każdy inwestor może uzyskać od swojego maklera poradę na temat stylu inwestowania, swoich preferencji.

U nas dopiero to się tworzy. A przecież ta pierwsza porada jest bardzo ważna. Początkujący inwestor może dowiedzieć się, ile może zainwestować, za jaką część kupić akcje, a za jaką np. obligacje. Klient nie uzyska tych informacji od doradcy czy analityka. To musi zrobić makler. Dopiero następną fazą wtajemniczenia są analizy spółek, gdzie makler musi posiłkować się produktami swojego domu maklerskiego. Ale to już jest wyższa szkoła jazdy.

Na polskim rynku te funkcje z różnych względów, może regulacyjnych, nie rozwinęły się. W związku z tym podstawową usługą maklerską jest bierne przekazywanie zleceń i to faktycznie na Zachodzie jest bardzo tania usługa.

- Jest znacznie tańsza. Składając zlecenie za pośrednictwem internetowego domu maklerskiego, zapłacilibyśmy kilkakrotnie mniej niż w Polsce. - No właśnie. I wydaje mi się, że u nas też do tego należy dążyć.

- Być może internet da polskim biurom maklerskim szansę osiągnięcia światowych standardów. Skoro nie udało im się wykształcić tradycyjnych usług na dobrym poziomie, to być może oferta internetowa pozwoli na tzw. ucieczkę do przodu? - No nie, niezupełnie się z tym zgadzam. Wydaje mi się, że musi być pełne spektrum usług. Nie może być tak, że niektóre rozwijamy, a innych nie. Są ludzie, którzy nie potrzebują żadnej porady maklera. Ich marzeniem jest szybkie przesyłanie zleceń i realizowanie transakcji na giełdzie. Dla innych z kolei ważne są raporty domu maklerskiego, a jeszcze inni potrzebują w ogóle rozmowy z maklerem. Rynek nie może faworyzować jednej usługi. Poszczegókretnej usłudze, ale klient musi mieć możliwość wyboru różnych usług i różnych biur maklerskich, w zależności od stylu inwestowania.

- Jak zmieni się sytuacja inwestorów jeśli chodzi o dostęp do danych? Tutaj internet znów otwiera nowe możliwości. - Jest tu wiele nieporozumień. Raz jeszcze podkreślam, że według mojej wiedzy (a ona jest dobra, GPW jest przecież członkiem Międzynarodowej Federacji Giełd Papierów Wartościowych), żadna giełda nie udostępnia za darmo danych w czasie rzeczywistym. Niektóre podają w czasie rzeczywistym notowania głównych indeksów, natomiast nie ceny poszczególnych papierów. Te informacje są sprzedawane za spore pieniądze. Giełdy amerykańskie uzyskują 1/3 wszystkich swoich dochodów z tego tytułu. Nie wiadomo, jak będzie to wyglądało w przyszłości, ale taki jest stan na dzisiaj.

Podjęliśmy decyzję o promocji internetu na giełdzie i wokół giełdy. Firmy udostępniające usługi internetowe w kwestii przekazywania zleceń czy udostępniania informacji za pośrednictwem sieci będą udostępniały te prezentacje dla domów maklerskich. Od nich teraz zależy, czy te usługi zaoferują klientom. Żadna giełda nie zapewnia swoim uczestnikom (czyli domom maklerskim) połączeń przez internet. To biura maklerskie dołączają swoich klientów za pośrednictwem internetu. Sam dom maklerski jest połączony z giełdą znacznie pewniejszą i wydajniejszą linią.

- Czy jednak giełda nie powinna bardziej wspierać internetowej ścieżki dostępu do rynku? Przecież cała obecna hossa na rynkach światowych jest spowodowana m.in. wzrostem aktywności inwestorów wynikającym wprost z łatwiejszego i tańszego dostępu do rynku, jaki daje internet. - Zdecydowanie tak, i my to popieramy. Chcemy ułatwić dostęp do danych i zaoferowaliśmy dodatkową usługę inwestorom, którzy obserwują notowania za pośrednictwem internetu. Sprzedajemy nasze dane dystrybutorom, którzy wnoszą roczną opłatę oraz płacą nam od jednego stanowiska odbiorczego. W tej sprawie postępujemy tak, jak wszystkie giełdy na świecie.

Teraz dla tych inwestorów, którzy odbierają notowania drogą internetową, dodamy nowy serwis, zawierający aktualne transakcje w czasie rzeczywistym oraz najlepszą ofertę kupna i sprzedaży, czyli taki minimalny zestaw online dla dystrybutorów informacji. Nie ma tutaj żadnych ograniczeń. Każdy profesjonalny podmiot może przyjść do nas, wykupić go i oferować. Może to być dom maklerski, firma komputerowa czy dystrybutor danych. Podmioty te mogą udostępniać ów serwis zarejestrowanym u nich odbiorcom internetowym. Opłata dla nas z tego tytułu wynosi 10 zł miesięcznie od każdego użytkownika i wydaje mi się, że nie jest ona wygórowana. Inaczej mówiąc, inwestor będzie mógł uzyskać dostęp do danych w internecie za niewielką opłatą.

Tekst jest fragmentem artykułu, który w całości znajduje się w numerze maj '00 miesięcznika Profesjonalny Inwestor.

Piotr Wąsowski

Inwestycje
Daniel Kostecki, CMC Markets: WIG20 na poziomie 3200 pkt? Czemu nie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Inwestycje
Piotr Kaźmierkiewicz, BM Pekao: Na Wall Street może się jeszcze trochę złego wydarzyć. Za to na GPW...
Inwestycje
100 tys. pkt to mało. 200 tys. pkt by się chciało. Tylko kiedy?
Inwestycje
Wiceprezes OPTI TFI: WIG sięgnie 200 tys. pkt. Prognoza dla GPW
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Inwestycje
WIG zdobył 100 tys. pkt. Co dalej? Analityk: przestrzeń do wzrostów się zawęża