Rynek obrotu wierzytelnościami w Polsce od kilku lat rozkwita. Do spółek windykacyjnych trafia coraz więcej spraw, a skuteczność odzyskiwania długów rośnie. O tym, że biznes ten przeżywa złoty okres, świadczą również wyniki spółek windykacyjnych – z roku na rok coraz lepsze.
Trend w branży jest wzrostowy, nasuwa się więc pytanie – czy korzyści mogą mieć z tego również drobni ciułacze? Okazuje się, że tak. Jak wskazują specjaliści, zarabiać można na kilka sposobów, i to całkiem nieźle.
Fundusze tylko dla bogatych
Największe zyski z windykacji przechodzą przez fundusze sekurytyzacyjne – obecnie na rynku działa 26 takich podmiotów. Inwestycja w portfele wierzytelności (główny składnik lokat funduszy sekurytyzacyjnych) stanowi bardzo dobre uzupełnienie klasycznych inwestycji na rynku kapitałowym. Inwestycje takie nie są bowiem skorelowane z ogólną sytuacją gospodarczą i charakteryzują się dość stabilnymi stopami zwrotu. Wyniki takich funduszy robią wrażenie. Przykładowo inwestycja w certyfikaty funduszu BEST II NSFIZ przyniosła w ciągu 39 miesięcy od dnia rejestracji (2008 r.) 155-proc. stopę zwrotu.
Głównym problemem dla graczy jest jednak dostęp do takich funduszy. Ich inwestorami, obok firm profesjonalnie zajmujących się windykacją wierzytelności, są przede wszystkim zagraniczne banki inwestycyjne i fundusze private equity.
Jedną z nielicznych ofert skierowanych do zwykłych inwestorów przygotowało GO TFI. W ciągu 1,5 roku działalności SubGo Fund Wierzytelności wypracował ponad 100-proc. stopę zwrotu. Jednak i tutaj istnieją pewne bariery wejścia dla potencjalnych inwestorów. Kwota inwestycji jest bowiem wysoka – w wypadku funduszu subGO Fund inwestor indywidualny musi wyłożyć co najmniej 200 tys. zł, aby nabyć certyfikaty tego funduszu. Według prawa minimalna kwota w tego typu inwestycjach nie może być mniejsza niż 40 tys. euro. Jak mówi Beata Kielan, prezes GO TFI, tak wysoki próg wejścia jest niezrozumiały.