Jak zaczęła się pana przygoda z analizą techniczną?
Na studiach w Łodzi (kierunek finanse i bankowość – red.) na drugim roku trafiłem na wykładowcę Piotra Janiszewskiego, który jednocześnie pracował w biurze maklerskim. To on zasiał we mnie analityczne ziarno i tak się to jakoś potoczyło. Pamiętam, że narzędzia komputerowe do AT, w rodzaju MetaStocka, były wówczas dla nas nieosiągalne z powodu ceny. Znaleźliśmy jednak program Abakus, dzięki któremu mogliśmy po sesji analizować wykresy giełdowe. I tak zaczynałem. Literatury fachowej było wówczas jak na lekarstwo. Głównym źródłem wiedzy były różne opracowania „Parkietu" robione wspólnie z wydawnictwem WIG-Press.
A pierwsza praca w branży?
Zaraz po studiach znalazłem etat w Domu Inwestycyjnym BRE Banku. Tam zaczynałem od najniższego szczebla – jako sprzedawca, doradca klienta, potem makler. W tzw. międzyczasie starałem się o doktorat. Chciałem swoją wiedzę z zakresu AT przedstawić w formie naukowej. Uważałem, że za pomocą AT można bardzo dobrze opisać i diagnozować zachowania rynku, ale niestety akademicy mieli inne zdanie.
Łącząc pracę w DI BRE z uczelnią, zacząłem powoli badać i odkrywać to rynkowe DNA i tak naprawdę do dziś to robię. Nieustannie próbuję odgadnąć zasady działania tego mechanizmu, ale nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to uda. A nawet gdyby udało się znaleźć właściwą drogę i osiągnąć cel, to zawsze istnieje ryzyko, że cały naukowy dorobek od razu się zdezaktualizuje.