Od szczytu z 2007 r. WIG dzieli niewiele ponad 8 proc. – Nie jestem pewien, czy poziom 67,5 tys. pkt uda się zaatakować z marszu. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem wydaje mi się korekta z zejściem poniżej 60 tys. pkt, a następnie atak na szczyt – ocenia Grzegorz Ziobro, zarządzający portfelami w DM BOŚ. – Do końca roku powinniśmy jednak dojść do poziomu z lipca 2007 r. i go naruszyć. Później już na taką szarżę byków może być za późno – uważa. Między innymi dlatego, że w 2018 r. Fed zacznie sprzedawać obligacje i nie wiadomo, jak na to zareagują inwestorzy.
– Patrząc tylko na fundamenty polskiej gospodarki i wyceny spółek z GPW, nie widziałbym żadnych przeszkód, aby WIG urósł o 10 proc. od obecnych poziomów – ocenia Andrzej Domański, członek zarządu Eques Investment TFI. – Problem w tym, że nasz rynek nie działa w oderwaniu od reszty świata, a patrząc na hossę w USA, którą ostatnio ciągną niemal wyłącznie spółki technologiczne, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że jej koniec jest bliski. Myślę, że potrwa jeszcze dwa–trzy kwartały, do czasu aż Fed zacznie wyraźnie redukować bilans. To, jak bardzo wzrośnie szeroki rynek GPW, będzie zależało od napływów do funduszy akcji, których na razie nie widać. Ich brak mnie nie dziwi – raczej nie poleciłbym teraz mojemu klientowi funduszu polskich „misiów" np. na dwa lata – przekonuje Domański.