W mediach pojawiły się informacje, że do 2030 r. roboty zastąpią 20 mln zatrudnionych w fabrykach, a w USA ofiarą automatyzacji będzie 1,3 mln miejsc pracy na Wall Street. Badacze z Oksfordu przed kilkoma laty ogłosili, że połowa miejsc pracy może ulec automatyzacji. Tymczasem sondaże w Polsce dowodzą, że nie obawiamy się konkurencji maszyn. Czy słusznie?
W Polsce jest tendencja do myślenia, że różne globalne problemy nas nie dotyczą. A potem nagle przeżywamy szok, że np. brakuje ludzi do pracy. Stąd ten optymizm. Z drugiej strony kasandryczne artykuły, które dobrze się klikają, często nie mają potwierdzenia w faktach. Niestety, analitycy także ulegają pokusie klikalności, w tym również ci z Oksfordu. Tamto badanie było bardzo słabe metodologicznie, oparte na opiniach 20 osób, które na co dzień zajmują się technologiami. Ludzie ci mieli ocenić, czy w najbliższych dekadach technicznie możliwa będzie automatyzacja głównych zadań wykonywanych w 70 przykładowych zawodach. Oceny dokonywali ludzie zajmujący się nowymi technologiami, mający tendencję do przeszacowywania swoich możliwości. Na tej podstawie badacze oszacowali, że da się zautomatyzować prawie połowę zawodów. Nie uwzględnili jednak dwóch istotnych kwestii.
Jakich?
Po pierwsze, nawet jeśli główne zadanie w danym zawodzie będzie wykonywała maszyna, wcale nie oznacza to, że cały zawód można zautomatyzować, bo składają się na niego też inne czynności, które mogą być trudne do automatyzacji. Bliższe rzeczywistości jest badanie przeprowadzone dla OECD, które sprawdzało, jaką część zadań w różnych specjalizacjach można zautomatyzować. Okazało się, że tylko ok. 10 proc. prac ma wysoką podatność na automatyzację, co oznacza, że można nią objąć ponad dwie trzecie zadań.
Druga kwestia to ekonomiczna racjonalność. Jeśli nawet jakiś zawód można zautomatyzować, nie zawsze ma to ekonomiczny sens. W badaniu dla OECD nie oceniano, czy automatyzacja będzie miała ekonomiczny sens, a i tak odsetek prac podatnych na automatyzację okazał się znacznie niższy niż 50 proc.