Pierwszego października w Unii Europejskiej wchodzi w życie tzw. dyrektywa Montiego, która zrewolucjonizuje również nasz rynek samochodowy po wejściu Polski do UE. Czy firmy zrzeszone w Polskiej Izbie Motoryzacji są świadome tego, co je czeka za kilkanaście miesięcy?
Nie do końca. Jestem zaniepokojony brakiem świadomości wielu właścicieli firm działających na rynku motoryzacyjnym. Nawet inwestując miliony we własne przedsiębiorstwa, bez fuzji i współpracy z innymi ,będą mieli coraz większe problemy z przetrwaniem na rynku. Konieczna jest zmiana nastawienia, współpraca, a nie działanie w pojedynkę. Przykładem mogą być hipermarkety, które poprzez konsolidację kapitału systematycznie przejmują nasz rynek. Podobna sytuacja może dotknąć rynek sprzedaży i napraw samochodów. Brak szybkich działań ze strony naszych dealerów może prowadzić nawet do bankructwa. Aby przetrwać, należy dysponować nadwyżkami kapitału, a nasi przedsiębiorcy już teraz mają problemy z płynnością finansową. Pamiętajmy, że np. banki klasyfikują branżę motoryzacyjną w grupie najwyższego ryzyka. Skutkuje to kosztownymi kredytami.
Realne jest bankructwo części polskich dealerów samochodów?
Zagrożenia są ogromne. Rodzime salony samochodowe już obecnie ledwo wiążą koniec z końcem. W Polsce od dawna mamy wolny rynek sprzedaży samochodów. Importerzy zabiegając o klienta zmuszeni są konkurować ceną. Zyskujemy my, jako klienci, tracą dealerzy, którzy pracują na marżach rzędu 1-4% ceny netto samochodu. Tutaj więc nie ma już zysku. Zyski należy wypracować na działalności serwisowej. Importer w zamian za wyłączność zapewnia obecnie dealerowi bezpłatne know-how, marketing, szkolenia itp. Wkrótce koszty te mogą przejść na dealera, który dodatkowo będzie musiał konkurować z zachodnimi sieciami. I tak, jeżeli teraz na uruchomienie i prowadzenie salonu potrzeba kilku milionów złotych, to wkrótce potrzeby inwestycyjne wzrosną do kilkudziesięciu milionów euro. Rodzimi dealerzy znajdą się w trudnej sytuacji. Czeka nas trzęsienie ziemi. W UE funkcjonują od dawna sieci dealerskie, występujące pod jednym szyldem, które są niejednokrotnie silniejsze od działających w Polsce oficjalnych importerów danej marki. Statystyczny importer sprzedaje w Polsce zaledwie kilkanaście tysięcy samochodów rocznie. Rynek UE wchłania każdego roku za pośrednictwem tamtejszych sieci dealerskich kilka milionów samochodów.
Ich wejście na nasz rynek można porównać więc do sytuacji, kiedy kilka lat wcześniej naszym sprzedawcom przyszło konkurować z sieciami super- i hipermarketów.