Banki, a ściśle biorąc ich oszczędzający klienci, na początku tego stulecia zostały obdarowane przez Bazylejski Komitet ds. Nadzoru Bankowego nową koncepcją ochrony depozytów na miarę XXI wieku. Prace zapoczątkowane u schyłku poprzedniego stulecia, teraz nabrały prawnego unijnego kształtu i, na razie, na gruncie polskim, projektu uchwały KNB.
Celem Nowej Umowy Kapitałowej (NUK) miało być wprowadzenie precyzyjniejszej wyceny ryzyka bankowego i tym samym weryfikacji obecnych wymagań kapitałowych, choć nie ich podwyższanie. W podtekście uważano, że nowa metodologia szacowania ryzyka obniży potrzeby kapitałowe, kompensując w ten sposób niebagatelne koszty jej implementacji. Ostateczny kształt tej regulacji nie rokuje najlepiej, przynajmniej dla polskiego sektora bankowego. Także Amerykanie po analizie skutków wprowadzenia NUK odpuścili sobie jej wdrażanie, mimo że to oni byli pomysłodawcami niektórych rozwiązań (wprowadzenia chociażby agencji ratingowych do oceny ryzyka kredytowego).
Firmy ratingowe rosną w siłę
Jedną z najważniejszych nowości w NUK jest dopuszczenie w tzw. metodzie standardowej kalkulowania ryzyka kredytowego na podstawie ocen dokonywanych przez zewnętrzne instytucje wiarygodności kredytowej. Uznano więc, że to firmy ratingowe bazujące zwykle na dość ogólnych informacjach będą de facto wyznaczać, poprzez nadawane oceny, potrzeby kapitałowe w bankach. Oznacza to, że dla nadzoru bankowego są wiarygodniejsze od banku, który decyzje kredytowe podejmuje, gromadząc wszechstronne informacje dotyczące swoich klientów i projektowanych przez nich przedsięwzięć biznesowych. Trudno akceptować taki pogląd. Jednocześnie w takim kraju jak Polska, o nie najwyższym ratingu, dochodzą dodatkowe komplikacje, inne podmioty (bez względu na ocenę ratingową) bowiem nie mogą mieć niższej wagi ryzyka niż Skarb Państwa. Już ta okoliczność implikuje niekorzystne dla polskich banków skutki kapitałowe, które pogłębiają konserwatywnie zaprojektowane krajowe rozwiązania.
Regulator międzynarodowy (z Bazylei i Brukseli) stworzył możliwość stosowania przez banki metody wewnętrznych ratingów. Użycie tej metody wymaga spełnienia wielu warunków i ostatecznej akceptacji przez lokalnego nadzorcę. O skali wymagań i komplikacji niech świadczy opis metody wewnętrznych ratingów zajmujący 44 strony w polskim projekcie regulacji i niewiele mniej w dyrektywie unijnej. Można sobie wyobrazić ciężar podjętego wysiłku, wymagającego poniesienia sporych kosztów i co najmniej trzech lat stosowania danego systemu ratingowego bez pewności, że uzyskamy premię w postaci niższych wymogów kapitałowych. Czy jest więc sens podejmowania takiego ryzyka? W sposób naturalny narażamy się na nowy rodzaj ryzyka podjęty w NUK - ryzyko operacyjne.