będzie ograniczona, gdyż dynamika zmian cen surowców jest w ostatnich
miesiącach bardzo duża i kursy tych spółek w dużej mierze kształtowane są
przez zachowanie cen miedzi i ropy. Kluczowe dla indeksu WIG20 będą banki,
których udział w indeksie przekracza 40 proc. Obawiam się, że pod koniec
lutego, gdy skończy się najkorzystniejszy dla akcji okres na GPW, zacznie
obowiązywać zasada "kupuj plotki, sprzedawaj fakty". W ostatnim tygodniu
inwestorzy przestali dyskutować o tym, czy wyniki spółek za IV kw. spełnią
oczekiwania analityków, ale zaczęło się obstawianie, jak mocno je
przekroczą. Sporo jest już w cenach.
Trzeba też zauważyć, że nowe szczyty hossy miały miejsce pomimo ostatniego
osłabienia złotego. Przypomnę, że od ponad roku indeks WIG20 wiernie
odwzorowuje zachowanie polskiej waluty. Niemal każdemu osłabieniu rodzimej
waluty towarzyszyła giełdowa korekta, a umocnienie złotego wspierało
wzrosty
cen akcji. Korelacja ta zachowana została nawet w miesiącach, gdy np.
umocnieniu złotego nie towarzyszył wcale napływ środków na GPW od
zagranicznych funduszy inwestycyjnych. Teraz nowe szczyty hossy WIG20 mają
miejsce w momencie, gdy koszyk złotego jest na poziomach, na których WIG20
ustanawiał styczniowy dołek. Natomiast wzrost WIG20 od 10 stycznia do
szczytów hossy z czwartkowego zamknięcia wynosi aż 12,7 proc. To z czasem
prowokować będzie do realizacji giełdowych zysków.
Na razie przed pesymistycznym scenariuszem broniły nas też amerykańskie
parkiety. Środowy komunikat FOMC przesłonił inwestorom wszystkie negatywne
wiadomości podnosząc giełdowe indeksy na nowe szczyty hossy i jednocześnie
obniżając rentowność amerykańsk Oczywiście
to
ostatnie to już subiektywna ocena. Amerykański bank centralny z jednej
strony ocenił, że presja inflacyjna ulegnie spowolnieniu, a z drugiej
uznał,
że sytuacja na rynku nieruchomości powoli się stabilizuje ("some tentative
signs of stabilization have appeared in the housing market"). Przypomnę, że
to właśnie rynek nieruchomości mógł przekreślić scenariusz "miękkiego
lądowania" amerykańskiej gospodarki. Giełdowi inwestorzy bezkrytycznie
uwierzyli w tą siłę amerykańskiej gospodarki, pomimo że dane z ostatniego
tygodnia pokazują, po jak cienkiej linii stąpa Fed.
Wstępny odczyt PKB w IV kw. pokazał wprawdzie, że dynamika wzrostu
przekroczyła prognozy analityków (3,0 proc.) i wyniosła aż 3,5 proc.
Ciekawszy w tej publikacji jest jednak fakt, że za 87 proc. tego wzrostu
odpowiadają wydatki konsumentów. Dlaczego stanowi to problem ? W czwartek
poznaliśmy dane o dochodach i wydatkach Amerykanów. Wydatki wzrosły w
grudniu o 0,7 proc. przy dochodach rosnących tylko 0,5 proc. Stopa
oszczędności spadła do poziomu minus 1,2 proc
WYKRES_PERSONAL_SAVING_RATE.gif , a w całym 2006 roku wyniosła minus 1,0
proc. Oznacza to, że amerykańscy konsumenci w zeszłym roku wydali nie tylko
wszystkie swoje dochody (po opodatkowaniu), ale też dodatkowo przejadali
oszczędności lub zwiększali kredyty. Wciąż pozwala na to "efekt bogactwa",
który nakręcany był przez rynek nieruchomości, a pałeczkę przejął teraz
rynek akcji. Taka wartość stopy oszczędności jest najniższa od czasów
"Wielkiej Depresji" (w 1933 roku stopa oszczędności wyniosła minus 1,5
proc.). Różnica w ocenie tych okresów jest jednak bardzo znacząca, bo w
czasie kryzysu bezrobocie sięgało 25 proc. i ujemna stopa oszczędności
wynikała z zaspokajania podstawowych życiowych potrzeb, a w obecnych
czasach
jest wynikiem spirali konsumpcji. Z jednej strony ta konsumpcja nakręca
amerykańską gospodarkę, ale druga strona medalu jest taka, że każda
przecena
rynku akcji lub rynku nieruchomości, oraz inne czynniki zmniejszające
skłonność Amerykanów do wydatków, mogą łatwo doprowadzić gospodarkę do
recesji. Wygląda na to, że Fed obawiając się takiego scenariusza próbuje
swoim optymizmem podtrzymać rynek akcji i zatrzymać spowolnienie na rynku
nieruchomości.
Optymizmu amerykańskiego banku centralnego nie potwierdził indeks
aktywności
biznesu na Środkowym Zachodzie USA (Chicago PMI). Zamiast oczekiwanego
wzrostu w styczniu z poziomu 51,6 pkt. do 52,0 pkt. indeks spadł do 48,8
pkt. Indeks zanotował wartości najniższe od kwietnia 2003 r., jednocześnie
poniżej 50 pkt, co oznacza recesję w sektorze. WYKRES_CHICAGO_PMI.gif
Subindeks nowych zamówień spadł z 56,4 pkt. do 46,3 pkt. a subindeks
zatrudnienia z 48,2 pkt. do 42,8 pkt. Potwierdzeniem kłopotów przemysłu był
indeks ISM pokazujący kondycję całego amerykańskiego przemysłu. Indeks
również zanotował wartość poniżej bariery 50 pkt. (49,3 pkt.) nie mieszcząc
się nawet w najbardziej pesymistycznych prognozach. WYKRES_ISM.gif
Analitycy tak słaby odczyt tłumaczą spadkiem zapasów, ale nawet jeśli to
uwzględnić, to nie są to wartości, które uzasadniałyby optymizm Fed.
Oczywiście sektor przemysłowy nie jest kluczowy z punktu widzenia
amerykańskiej gospodarki. To indeksy emerging markets powinny takich danych
najmocniej się przestraszyć, gdyż zwiastuje to niższe zapotrzebowanie
przemysłu na surowce, a tym samym spadek ich cen, na co rynki wschodzące są
szczególnie wyczulone. Ostatnie odreagowanie cen ropy i miedzi nie powinno
mieć trwałego charakteru.
[email protected]