Comarch jako ostatni z branży informatycznej pochwalił się wynikami za IV kwartał i cały 2006 rok. Wbrew pozorom nie miał nic do ukrycia. Wprost przeciwnie. Pokazał rywalom, że ubiegły rok dla branży nowych technologii był bardzo udany. Tymczasem konkurenci krakowskiej spółki: Prokom, ComputerLand, Emax czy ABG Ster-Projekt musieli tłumaczyć się inwestorom z rozczarowujących wyników. Tłumaczenie za każdym razem było takie samo - zastój na rynku zamówień publicznych.

Trudno nie zgodzić się z szefami firm IT, że w 2006 r. administracja publiczna i samorządowa bardzo ograniczyła wydatki na informatykę, mimo że z Unii Europejskiej szeroką rzeką płyną fundusze na ten cel. Wydaje się jednak, że taki scenariusz, tzn. całkowitego zamrożenia inwestycji, był łatwy do przewidzenia, jeżeli popatrzymy na to, co się dzieje na scenie politycznej. W tej sytuacji zbytnie uzależnianie się spółki od tego, czy rynek publiczny w końcu się odblokuje, wydaje się cokolwiek nierozsądne.

Dlatego strategię Comarchu, dla którego administracja publiczna jest tylko jednym z kilku równorzędnych źródeł przychodów, trzeba oceniać bardzo pozytywnie. Spadek sprzedaży do państwowych klientów spółka łatwo nadrobiła większymi przychodami od zleceniodawców z branży telekomunikacyjnej czy finansowej. Znajdowała ich nie tylko w Polsce, ale i za granicą.

Comarch wynikami za 2006 r. całkowicie zdeklasował krajowych konkurentów. Powinien to być dla nich ważny sygnał, że nie warto czekać latami, aż nasi decydenci przestaną bawić się w lustracje a wezmą za unowocześnianie państwa.