Nadzwyczajne walne zgromadzenie PKO BP, poświęcone uzupełnieniu składu rady nadzorczej, zostało wczoraj przerwane do 19 marca. Powód? Nikt nie zgłosił kandydatów do rady.
Zgodnie ze statutem banku, rada może liczyć 11 członków. Sześć foteli ma zagwarantowanych Skarb Państwa (wszystkie te miejsca są obsadzone). Reszta "należy się" pozostałym udziałowcom banku. Ale żaden z nich nie zdecydował się na zaproponowanie nowego członka rady.
- Skarb Państwa chciał, żeby wolne miejsca zostały obsadzone przez przedstawicieli innych akcjonariuszy. Brak zgłoszeń był dla nas zaskoczeniem - komentowała na gorąco Urszula Pałaszek, dyr. departamentu instytucji finansowych w resorcie skarbu, która reprezentowała MSP na walnym zgromadzeniu (Pałaszek w tej chwili przewodniczy pracom rady nadzorczej). Nie była w stanie odpowiedzieć na pytania dziennikarzy, czy - jeśli na drugiej części walnego nie pojawią się żadne zgłoszenia - Skarb Państwa zgłosi swoich kandydatów.
Akcjonariat PKO BP jest bardzo rozdrobniony. Z danych publikowanych w serwisie Bloomberga wynika, że poza Skarbem Państwa (ma 51,5 proc. akcji) jest tylko jeden podmiot, którego udział przekracza 1 proc. Ale, ponieważ akcje PKO BP wchodzą w skład indeksu WIG20, udziałowcami są niemal wszystkie fundusze inwestycyjne i emerytalne (oprócz tych, którym przepisy zabraniają kupowania akcji banku).
Andrzej Nartowski, prezes fundacji Polski Instytut Dyrektorów, uważa, że niezgłoszenie przez inwestorów kandydatów do rady to nieodpowiedzialność. - Fundusze mają wobec swoich uczestników obowiązek zachowywania najwyższej staranności. Niektórzy przyjęli zasady dotyczące uczestnictwa w walnych zgromadzeniach. Jedną z nich jest dążenie do obsadzania miejsc w radach nadzorczych spółek - mówi A. Nartowski. Dodaje, że niektórzy uważają wręcz, że należy karać inwestorów, którzy zachowują się w taki lekkomyślny sposób.