Można przyjąć, że wyczulenie na raport o rynku pracy wynika z
przyzwyczajenia. W tej chwili najważniejszym pozostają publikacje danych
dotyczących zmian cen, co ma dać obraz zmian w procesach inflacyjnych.
Skoro sytuacja gospodarki amerykańskiej wydaje się być pod kontrolą, to
raport o rynku pracy już nie jest tak ważny? Jest ważny, choć na razie
chyba nie najważniejszy.
Niezależnie, jaką wagę przykładamy do tego raportu, zwykle można coś
ciekawego z niego się dowiedzieć. Tym razem chodzi o kolejny spadek liczby
miejsc pracy w sektorze sprzedaży detalicznej. Jak zwrócili uwagę
analitycy z Moody`s, w ciągu trzech ostatnich miesięcy zatrudnienie w
branży sprzedaży detalicznej skurczyło się o 38 tys. pracowników, z czego
na czerwiec przypadło 24 tys. zwolnień.
Nie można powiedzieć, by te zmiany szczególnie dziwiły. Trzeba pamiętać o
kilku kwestiach. Koszt zatrudnienia jest jednym z głównych czynników
kosztowych w branży detalicznej (poza oczywiście samym handlowanym
towarem). W związku z tym, zmiany zatrudnienia są tu dość częste, a więc
ilość miejsc pracy podlega w miarę elastycznym dostosowaniom do sytuacji
bieżącej oraz do prognoz co do przyszłości. W ostatnim czasie to właśnie
konsumpcja była głównym motorem wzrostu gospodarczego w USA, a więc m.in.
sprzedaż detaliczna miała się dobrze. Obecnie spodziewany jest spadek
wielkości konsumpcji, ciki.
Jakie to czynniki? Głównym argumentem za osłabieniem konsumpcji są
wspomniane już wyżej problemy na rynku nieruchomości. Spadek cen domów
wpływa na konsumpcję za pomocą kilku równoległych i często wzajemnie się
wzmacniających kanałów.
Niże ceny domów to bezpośrednio niższy efekt bogactwa. Tym samym
Amerykanie mają mniejszą możliwość zaciągania kredytów pod zastaw
posiadanych nieruchomości. Spadek cen domów to także problem dla tych,
którzy już mają zaciągnięty kredyt gdyż spada wartość zabezpieczenia i
część kredytodawców będzie żądać wyrównania między pierwotną wartością
zabezpieczenia, a niższą wartością bieżącą. Tym samym globalna kwota
możliwego do zaciągnięcia kredytu spada. Faktycznie spada jeszcze mocniej
ze względu na wprowadzone zaostrzenia w polityce emisji kredytów
hipotecznych. Rosnące kłopoty z jakością kredytów zmuszają banki do
podnoszenia wymogów przy zaciąganiu nowych kredytów, co oczywiście
utrudnia życie Amerykanom.
Właśnie nowe kredyty są tu najważniejsze. Obrót na rynku nieruchomości w
znakomitej większości odbywa się za pomocą kredytu bankowego. Zatem zanim
ktoś ujawni chęć zakupu jakiejś nieruchomości musi wcześniej przejść przez
procedurę weryfikacji zdolności kredytowej. Możliwość zaciągnięcia nowego
kredytu jest więc kluczowa dla sytuacji na rynku nieruchomości, gdyż to
właśnie ona stymuluje bądź przydusza wielkości zgłaszanego popytu na domy.
Wspomniane obostrzenia obecnie raczej duszą możliwość wzięcia kredytu, a
przecież trzeba do tego dodać rosnące stopy procentowe, które wpływają nie
tylko na ocenę zdolności kredytowej, a także bezpośrednio wpływają na
wysokość rozporządzalnego dochodu. Zależność jest tu prosta: wyższe
oprocentowanie sprawia, że rata kredytu rośnie, a więc, przy tych samych
dochodach, spada kwota dochodu możliwa do wydania na inne cele, głównie
konsumpcję.
Parząc jeszcze od strony handlowców warto wspomnieć o rosnących w kilku
stanach płacach minimalnych (a w obsłudze handlu detalicznego płace są
niewiele wyższe od minimalnych), co także wpływa na koszt funkcjonowania.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że spowolnienie w branży potęguje
konkurencję, a więc i zmuszą do większych oszczędności w kosztach.
Zwolnienia są tu najłatwiejszą z możliwości. Zmniejszana jest także
wielkości posiadanych zapasów. Niższy stan zapasów prowadzi nie tylko do
oszczędności na powierzchni magazynowej i kosztach z nią związanej, ale
także uwalnia część zasobów oraz zmniejsza zapotrzebowanie na pracowników.
Wymowna jest struktura zmiany zatrudnienia. Największe redukcje dotknęły
bowiem sieci stacji benzynowych, które przez rosnącą cenę benzyny zmuszone
zostały do zmniejszenia marż, a w konsekwencji mocnego cięcia kosztów.
Spore zwolnienia dotknęły także markety zaopatrujące podmioty związane z
budową domów. Tu mamy więc kolejny sygnał negatywnego wpływu spadku cen
nieruchomości. Można tu już nawet mówić o efekcie II fazy, gdy powoli
problemy firm branży nieruchomości wpływają na pozostałe elementy
układanki zwanej gospodarką. Na razie ten negatywny efekt jest na tyle
mały, że globalnie nie jest szczególnie dotkliwie odczuwalny. Cały czas
istnieje jednak ryzyko, że wpływ ten będzie rósł. Tym bardziej, że
sytuacja wcale nie ulega poprawie, a wręcz przeciwnie, ceny nieruchomości
nadal spadają. Nie znamy jeszcze wszystkich negatywnych efektów. Część z
nich pojawia się znienacka, jak choćby głośne ostatnio straty funduszy
hedgingowych Bear Stearns. Przecież to nie jedyny podmiot inwestujący w
instrumenty oparte o kredyty grupy subprime. A ceny akcjien był logicznie i racjonalnie
wytłumaczony. Czasem łatwiej jest zapomnieć o wszystkim, zamknąć
podręcznik ekonomii i spojrzeć jedynie na sam wykres. Dla części
inwestorów to niedorzeczność, a dla niektórych wstyd. Są też tacy, którzy
opierają się tylko na wykresach i cały reszta ich nie interesuje. Na
wykresach widać hossę, a więc nowe jej szczyty nikogo dziwić nie powinny.
W piątek doszliśmy do górnego ograniczenia formacji klina ( Wykres_2.gif
). Formacji, która na razie jest hipotezą, gdyż nadal nie doszło do
wybicia poza jej obszar. Dodajmy wybicia w dół. Jej dolne ograniczenie
zadziałało wcześniej jako wsparcie i teraz jest szansa na pokonanie oporu.
Szansa dość spora, bo przecież w czasie hossy opory są duża mniej istotne.
Kamil Jaros