giełdzie. Inwestowanie to ciężki kawałek chleba, choć pewnie dla wielu
rodzimych graczy to zdanie wydaje się śmieszne w kontekście wyników
osiąganych w ostatnich latach.
Co jest powodem załamywania rąk nad przyszłością rynków akcji? Najogólniej
mówiąc proces redukowania pozycji na rynkach ryzykownych. Osławione carry
trade stają się już mniej modne. Prognozuje się, że stopy w Japonii będą
rosły, co będzie miało wpływ na koszt kapitału pozyskiwanego dla
sfinansowania inwestycji na rynkach dających wyższą stopę zwrotu. Za
wyższą stopą zwrotu idzie jednak ryzyko, którego tu jakby nie ujmowano.
Ostatnio się ono ujawnia, co powoduje, że te inwestycje przestają być już
tak lukratywne, a część z nich przynosi straty. Wzrost wartości jena
świadczy o częściowym zamykaniu pozycji w innych walutach i regulowaniu
jenowych zobowiązań.
Carry trade to nie wszystko. Niechęć do ryzyka widać także po zachowaniu
stóp procentowych na rynku amerykańskiego długu. Jeszcze niedawno
obligacje przedsiębiorstw miały rekordową niską rentowność względem
obligacji skarbowych, rynek instrumentów opartych o kredyty hipoteczne
cieszył się dużym zainteresowaniem. Teraz się to zmieniło. Kolejne spółki
mają problem z uplasowaniem emisji swoich papierów, a rynek kredytów
hipotecznych stale pogarsza swoje wskaźniki, co przekłada się na poziom
trzecim, z którego wypłaty zostały zamrożone. Dzięki temu problemy
dotyczące ryzykownych instrumentów zaczynają przenikać na te rynki, które
uznawane były za relatywnie spokojne. Problemy funduszy Bear Stearns
dotykają nie tylko samego brokera, ale odbijają się także na notowaniach
całej branży finansowej w USA. Pośrednio tracą więc wszyscy, którzy w
jakiś sposób w te zdawałoby się renomowane spółki zainwestowali. Tracą
więc także fundusze inwestycyjne i emerytalne.
Jedno jest pewne nadszedł czas zapłaty na zbyt lekkomyślne podejście do
ryzyka. Pytanie, jaka ta zapłata będzie duża? W tej chwili nikt tego nie
jest w stanie oszacować, choć przecież o takiej możliwości mówiło się już
dawno. Tuż po tąpnięciu w Szanghaju i szybkim spadku na całym świecie
zaczęto wspominać o zbyt dużym zaangażowaniu w instrumenty o podwyższonym
ryzyku. W tym samym czasie pojawiły się pierwsze symptomy pogorszenia
sytuacji na rynku subprime. Już wtedy pojawiały się głosy, że załamanie na
tym rynku sięgnie wszystkich, że dzięki reakcji łańcuchowej większość
otrzyma cios. Oczywiście wpływ jednego negatywnego impulsu na każdy
kolejny element łańcuszka jest coraz mniejszy. Poniesiona strata przez dwa
fundusze Bear Stearns była duża, ale na samego brokera podziałała już w
mniejszym stopniu. Jeszcze mniejszy wpływ to miało na całość branży
finansowej, a jeszcze mniejszy na wyniki funduszy, dla których branża
finansowa jest tylko częścią portfela. Problem w tym, że gdy tych impulsów
jest zbyt wiele to skumulowany efekt mniejszych skutków może być znaczny.
Tego właśnie obawiają się najbardziej inwestorzy i analitycy w USA. Część
z nich przepowiada poważny krach, a w związku z tym, oczekuje działań
ratunkowych ze strony Fed. Czy słusznie? Trzeba pamiętać, że większość ma
w głowie podobne akcje z przeszłości, gdy w chwilach zagrożenia Fed
podejmował decyzje o obniżeniu stóp procentowych, co miało pomóc rynkom
podźwignąć się po wcześniejszym załamaniu. Miało to miejsce w roku 1987 i
89, a także w latach 1998 oraz 2000. Takie oczekiwania inwestorów wynikają
z założenia, że nowy szef Fed, podobnie jak wcześniej Alan Greenspan,
będzie angażował politykę pieniężną w sytuacjach kryzysowych. Zdaniem
kilku osób, w tym szefa banku rezerwy federalnej w St. Louis Williama
Poole, takie założenie wcale nie musi być właściwe. Jego zdaniem, zanim
Fed zrobi cokolwiek, najpierw będzie się starał zrozumieć, co zaszło
faktycznie na rynku. O ile sytuacje takie jak atak na WTC są dość
oczywiste i tu reakcja może być szybka i efektywna, to już w przypadku
normalnej działalności rynku angażowanie się Fed wydaje się dyskusyjne.
Oczekiwania na pomoc ze strony polityki monetarnej widać także po
notowaniach kontraktów na główną stopę procentową funduszy federalnych.
Obecnie oczekuje się, że do końca roku FOMC zdecyduje się na obniżkę stóp.
Są jednak tacy, jak analitycy z UBS, którzy oczekują, że do końca roku
dojdzie nawet do dwóch obniżek stóp. Osobiście mam wątpliwości, co do
takiego scenariusza. Walka z inflacją jest dla obecnego szefa Fed rzeczą
najważniejszą, a ta nie pozostawia wiele pola manewru.
Inna sprawa, że artykułowanie takich oczekiwań po spadku cen o kilka
procent jest przynajmniej przedwczesne. Widać tu pewien dysonans. Z jednej
strony mamy wieszczenie krachu i załamania, a z drugiej przecenę, która
jakby te prognozy ignorowała. Ceny spadają, ale dynamika ruchu nie
wskazuje na to, by rynek jako całość poddał się czarnej wizji przyszłości.
Przecena może jeszcze potrwać, bo na razie wskazują na to ostatnie zmiany
krach. Na razie to jest tylko korekta.
Kamil Jaros