Osłabienie na rynku budownictwa mieszkaniowego nadal ma miejsce. Obecnie
mówi się, że dołek zostanie osiągnięty najwcześniej w połowie przyszłego
roku.
Konsumpcja wprawdzie słabnie, ale zauważmy, że nadal rośnie. Jak pokazały
piątkowe dane, rośnie także liczba kredytów konsumenckich. W sierpniu
zadłużenie konsumentów wzrosło o kolejne 12 mld dolarów, czyli zanotowano
wzrost szybszy niż w lipcu. Przypomnę, że mówimy o miesiącu, w którym na
rynkach finansowych niemal płakano i krzyczano (choćby w CNBC), a krach
czaił się tuż za rogiem.
Czyli mamy spokój, bo konsumenci nadal się zadłużają? Nie do końca. O tym,
jak zachowuje się konsumpcja dowiemy się w najbliższym tygodniu, gdy
opublikowane zostaną dane o wielkości sprzedaży detalicznej we wrześniu.
Trzeba bowiem pamiętać, że obserwacja jedynie kredytów konsumpcyjnych może
doprowadzić nas do błędnych wniosków. Pamiętajmy, że część wzrostu
zadłużenia konsumenckiego wynika ze zmian, jakie zachodzą na rynku
kredytów hipotecznych. Zaostrzanie wymogów związanych z kredytami
hipotecznymi wymusza na Amerykanach (u części z nich) pozyskania w krótkim
czasie dodatkowej gotówki na szybszą spłatę części kredytu hipotecznego.
Obserwując zachowanie cen akcji można dojść do wniosku, że inwestorzy w
USA są dość optymistycznie nastawieni do przyszłości. Po publikacj bardziej optymistyczne spojrzenie. Nie jest wykluczone, że
zwyżka jeszcze będzie miała miejsce. Kto wie, może i u nas pojawią się
nowe rekordy hossy.
Pamiętajmy jednak, że taki ewentualny wzrost cen będzie miał bardzo kruche
podstawy. Zagrożeń wcale nie ubyło. Napięcia inflacyjne nie zniknęły. Ten
temat będzie się przewijał w najbliższych latach i będzie stałym
argumentem w dyskusji. Argumentem, który będzie wymuszał ruchy ze strony
władz monetarnych, co będzie miało swój efekt na rynkach finansowych. Jest
wielce prawdopodobne, że ostatnia obniżka stóp w USA odbije się wszystkim
czkawką za parę miesięcy. Mogę się założyć, że kac nie będzie przyjemny.
Kamil Jaros