Właśnie niedawno wyszło na jaw, że najprawdopodobniej w tym roku spełnimy kryteria fiskalne udziału w strefie euro. Innymi słowy, że nasz deficyt sektora publicznego (czyli coś więcej niż tylko deficyt budżetowy, bo zawierający w sobie również deficyt, który powstaje w samorządach, funduszach i instytucjach budżetowych) najprawdopodobniej spadnie poniżej 3 proc. PKB.
Właściwie byłyby powody do triumfu - to, o co inne kraje latami walczyły, dokonując żmudnych i niepopularnych cięć budżetowych lub zwiększając podatki, my osiągamy lekko, bez wysiłku, w gruncie rzeczy nawet wbrew woli rządu. Wbrew woli - bo jeszcze niedawno pani minister finansów twierdziła, że jest to absolutnie niemożliwe przed rokiem 2009, a przyspieszanie tego procesu może być wręcz szkodliwe dla gospodarki.
Byłyby więc powody do triumfu - tyle że ich w ogóle nie ma. Prawdopodobne spełnienie przez Polskę w bieżącym roku kryterium utrzymania w ryzach deficytu nie ma bowiem niemal żadnego znaczenia praktycznego z punktu widzenia przyjmowania euro, jest natomiast dowodem całkowicie błędnej oceny kształtowania się sytuacji finansów publicznych, która zaowocowała - w moim przekonaniu - błędną strategią polityki fiskalnej. A spełnienie kryterium w znacznej mierze daje efekt złośliwego chichotu historii - patrzcie, Polacy, co mogliście bez kłopotu osiągnąć, gdybyście nie popełnili błędów w ocenie sytuacji.
Przede wszystkim należy przypomnieć, że Polska, przystępując do Unii Europejskiej, zobowiązała się do wprowadzenia euro. Jest to nasz obowiązek - ale i prawo, bo nie mam cienia wątpliwości, że przyjęcie euro leży w żywotnym interesie polskiej gospodarki i przełożyłoby się na szybszy rozwój kraju. Mamy zaś również prawo wybrać moment przyjęcia euro oraz nieco czasu na spełnienie pięciu kryteriów, które to warunkują.
Kryteria konwergencji można podzielić na trzy grupy. Dwa kryteria, uważane za najtrudniejsze do spełnienia dla Polski z gospodarczego punktu widzenia, to: utrzymanie inflacji na odpowiednio niskim poziomie oraz trwałe ograniczenie deficytu budżetowego do poziomu poniżej 3 proc. PKB. Spełnienie obu tych kryteriów w gruncie rzeczy oznacza niemal automatyczne spełnienie dwóch innych: odpowiednio niskiego poziomu zadłużenia publicznego i długookresowych stóp procentowych. Przy niskim deficycie oraz relatywnie niskim startowym poziomie długu publicznego prosta arytmetyka pokazuje, że Polska nie miałaby żadnych kłopotów z utrzymaniem długu w ryzach. Z kolei stopy procentowe - już obecnie niskie - nie miałyby żadnego powodu wzrastać w sytuacji, gdyby budżet ograniczył swoje potrzeby pożyczkowe, a perspektywa wprowadzenia w Polsce euro wyglądała realnie.