Nie ma nic pewniejszego niż zmiana - i tym razem dewiza się sprawdza. Nie minął tydzień od exposé premiera, a koalicja PO-PSL już wymieniła wiele osób na ważnych stanowiskach. Takie jej prawo. Tyle tylko, że nowy premier mówił o jasnych kryteriach wyboru kadr. Widać jednakże, że z uzasadnieniem roszad jest nie lada problem.

Dymisje osób powołanych przez poprzednią ekipę to już klasyka polskiej polityki. Nieważne, czy chodzi o resorty finansów, infrastruktury, gospodarki, spraw wewnętrznych, ZUS czy prezesów państwowych spółek (głośno chociażby o PZU i KGHM). Problem w tym, że na ich miejsce nie zawsze są następcy. Wymiana szefa Zakładu Ubezpieczeń Społecznych wyraźnie to pokazała.

Problemy z pozyskaniem współpracowników ma też minister infrastruktury. Do tej pory na współpracę zgodzili się tylko Tadeusz Jarmuziewicz (transport, łączność) oraz Olgierd Dziekoński (budownictwo). Ten pierwszy nie ma, niestety, większego doświadczenia w zarządzaniu dużymi projektami. Druga nominacja także zastanawia. Trudno bowiem spodziewać się, by wiceprezes Krajowej Rady Izby Architektów dążył do deregulacji prawa budowlanego, uderzającej przecież w środowisko architektów.

W ministerstwie pracy wciąż brakuje osoby odpowiedzialnej za dokończenie reformy emerytalnej. Problemy kadrowe ma także minister finansów. Nie dość, że wciąż nie ma osoby, która odpowiadać będzie za rynek finansowy, to brakuje również wizjonera, który przeprowadzi zapowiadaną przez PO reformę prawa podatkowego. Szef resortu zabrał się tymczasem do odwoływania dyrektorów departamentów odpowiedzialnych za kontrolę skarbową. Czyżby tam tkwił największy problem polskiej gospodarki?