Nie o 9, ale o 11.45 rozpoczął się w czwartek handel na warszawskim parkiecie. Prezes GPW Ludwik Sobolewski zapewnił, że problemy nie mają nic wspólnego z funkcjonowaniem systemu transakcyjnego Warset. Powodem przestoju były kłopoty z zasilaniem giełdy w energię elektryczną. GPW była zmuszona przełączyć się na system zapasowy, który był wykorzystywany już do końca dnia. Niemal trzygodzinna przerwa nie skłoniła jednak władz giełdy do wydłużenia sesji.
[srodtytul]Zlecenia nie dochodziły[/srodtytul]
Od rana z usterką walczyli pracownicy GPW. Jeszcze przed godziną 9.00 zarząd giełdy podał, że notowania rozpoczną się z opóźnieniem (standardowo rynek kasowy otwiera się o 9.00, terminowy o 8.30). Około 10.00 poinformowano, że start sesji planowany jest na 11.15. Wciąż jednak władze GPW nie potwierdziły tego terminu w kolejnych komunikatach. Około 11.15 ukazała się informacja z nowym harmonogramem. – Od samego rana nie mieliśmy łączności z GPW i zlecenia wysyłane na giełdę nie dochodziły. Sytuacja zmieniła się dopiero po godzinie 11.15 – relacjonuje Kamil Kalemba, wiceprezes ING Securities.
[srodtytul]Inni rosną, my stoimy[/srodtytul]
Na opóźnionym otwarciu WIG20 zyskał 2,52 proc. Inwestorzy są jednak niepocieszeni. Inne indeksy w regionie – m.in. praski PX czy moskiewski RTS – wzrosły do tego czasu o 3,5 proc. – Inwestorzy, którzy chcieli pozamykać krótkie pozycje, dziś rano nie mieli tej szansy. Rynki europejskie otworzyły się niepewnie, a potem zaczęły iść w górę. U nas byłoby podobnie. Awaria na GPW spowodowała, że notowania otwierają się w chwili, gdy inne rynki na kontynencie są na szczytach. Sądzę, że straciliśmy tym samym możliwość 1–2 proc. wzrostu – mówi analityk jednego z polskich biur maklerskich.