Na przykład notowania London Stock Exchange (LSE) – właściciela największej europejskiej giełdy – od dołka z marca ubiegłego roku odbiły się już o około 74 proc., lecz do przedkryzysowych szczytów brakuje im jeszcze 210,6 proc. A główny indeks londyńskiej giełdy ma do odrobienia już tylko 32,4 proc. Podobnie jest po drugiej stronie Atlantyku. Walorom NYSE Euronext – właściciela Nowojorskiej Giełdy Papierów Wartościowych (NYSE) oraz parkietów w Paryżu, Amsterdamie, Brukseli i Lizbonie – do szczytów z przełomu lat 2006 i 2007 brakuje niemal 300 proc. Indeksowi S&P 500, jednemu z głównych wskaźników NYSE, do maksimów brakuje niespełna 50 proc.

Analitycy wskazują zasadnicze czynniki ciążące na notowaniach operatorów giełdowych. Ich akcje w kryzysową zawieruchę wchodziły często przewartościowane. – Przed kilku laty notowania tych spółek ciągnęła w górę konsolidacja w tym sektorze, przez co ich wyceny były często oderwane od rzeczywistości – tłumaczy „Parkietowi” Andrew Mitchell, analityk Macquarie Group. Jak przypomina, w 2007 r. LSE wchłonęła włoską Borsa Italiana, a NYSE połączyła się z Euronext.

Kryzys zmniejszył zarówno wolumen, jak i wartość transakcji na rynkach akcyjnych, uszczuplając przychody operatorów giełdowych. Aktywność na parkietach do dziś zresztą się nie odbiła. W 2010 r. na NYSE wymieniano średnio 1 mld akcji (o wartości 29 mld USD) dziennie, podczas gdy w czterech przedkryzysowych latach (2004–2007) było to 1,4 mld (o wartości 52,1 mld USD).

Na LSE wolumen w tym roku wynosi średnio 2,1 mld (wartość obrotów to 5,3 mld GBP), w porównaniu z 2,8 mld w latach 2004–2007 (10 mld GBP). Na domiar złego coraz silniejszą konkurencję dla tradycyjnych giełd stanowią alternatywne platformy obrotu akcjami, jak Chi-X i BATS, które oferują inwestorom szybszą i tańszą realizację transakcji oraz większą anonimowość. W efekcie LSE w II i III kwartale 2009 r. (ostatnie dostępne dane) miała już tylko niespełna 60-proc. udział w handlu akcjami z indeksu FTSE-100, grupującego największe brytyjskie spółki. Rok wcześniej wskaźnik ten wynosił 77 proc.

Aby się bronić przed konkurencją, tradycyjne giełdy tną koszty oraz koncentrują się na rozwoju rynków terminowych. W wypadku NYSE Euronext, właściciela giełdy derywatów Liffe, z handlu instrumentami pochodnymi w II kwartale br. pochodziło 35 proc. przychodów, w porównaniu z 28 proc. rok wcześniej. Zdaniem Mitchella inwestorzy preferują operatorów, którzy mają silne giełdy terminowe. Przejawia się to ich wyższymi wycenami. I tak, wskaźnik cena do zysku dla Nasdaq OMX (posiada parkiety w USA oraz krajach skandynawskich i bałtyckich) wynosi około 10, podczas gdy dla Deutsche Boerse – właściciela Eurex – jest to ponad 20.