Skąd się wziął pomysł na konferencję WallStreet?
Można powiedzieć, że tak jak całe Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych, jest to inicjatywa oddolna. Inwestorzy zgłaszali potrzebę wymiany doświadczeń, skonfrontowania swoich poglądów z innymi graczami, analitykami, przedstawicielami szeroko pojętego rynku kapitałowego, spółek giełdowych, z którymi na co dzień nie mają tak dobrej okazji do bezpośredniego kontaktu. Kilkanaście lat temu zauważyliśmy, że mniejsze tego typu spotkania cieszą się dużą popularnością i pomyśleliśmy, dlaczego raz w roku nie zrobić wielkiego zjazdu inwestorów indywidualnych. Pomysł ten okazał się strzałem w dziesiątkę.
Jak pan wspomina pierwsze imprezy? Czy przypadkiem nie jest tak, że ich popularność zależy od koniunktury giełdowej? Im lepsza, tym więcej ludzi?
Odpowiadając na pierwsze pytanie, na pewno nie było łatwo. Musieliśmy przekonać ludzi rynku i inwestorów, że warto się spotykać i dzielić się swoimi doświadczeniami. Marka i pozycja SII była też zupełnie inna niż dzisiaj. Jeśli chodzi o uzależnienie od koniunktury giełdowej, to spodziewaliśmy się, że tak może być. Patrząc jednak z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że frekwencja na WallStreet nie zależy od bieżącej koniunktury. Różnią się jedynie tematy rozmów poruszanych na wykładach i w kuluarach, jednak potrzeba wymiany opinii jest taka sama, a nie wiem, czy w bessie nawet nie większa.
Czemu tak naprawdę ma służyć konferencja WallStreet?