Elektrim znów znalazł się w centrum uwagi inwestorów. Po przymusowym bezkrólewiu akcjonariusze znaleźli dla firmy męża opatrznościowego (o, pardon: damę opatrznościową) w osobie pani Lundberg. Co ciekawe, zbiegło się to z nagłośnieniem zatajenia przez Elektrim informacji o porozumieniu z Deutsche Telecom. Informacja ta, która przeciekła do prasy w zadziwiający sposób, wywołała mieszane uczucia. Z jednej strony, to bardzo dobrze, że pozyskano do współpracy tak renomowaną firmę. Rynek też odczytuje to pozytywnie, o czym świadczył ostry wzrost kursu. Z drugiej strony, coś jest nie tak, skoro jedna z najpoważniejszych firm giełdowych, która przeżyła już nieprzyjemności z powodu zatajenia ważnych informacji, popełnia ponownie takie przewinienie. Pikanterii dodaje fakt, że prawdopodobnie o tej umowie wiedziało Ministerstwo Łączności, przydzielając El-Netowi koncesję. To zdumiewające, że jednej z najważniejszych firm publicznych wyraźnie przeszkadza to, że jest publiczna i co za tym idzie - musi ogłaszać sporo informacji. Jest to jeden z przykładów, że firmy, które starają się być notowane na giełdzie, za jedną z korzyści uważają codzienną reklamę przy okazji publikowania notowań oraz podniesienie prestiżu spółki. Ale gdy korzyści z takiej reklamy zaczynają być wymierne fakt bycia spółką publiczną staje się dla nich ciężarem i zaczynają lekceważyć elementarne obowiązki z tego wynikające. Z pomocą firmom giełdowym przychodzą gazety, w których artykułach spekuluje się na temat ich strategicznych umów. Przykładem takiej sytuacji może być Bakoma, której kurs utrzymywał się od ponad pół roku na tym samym poziomie i od miesiąca nie drgnął. A wystarczył jeden artykuł prasowy, by spółka "wystrzeliła w kosmos" ze znaczną redukcją kupna.
.