Pojęcie "nowa gospodarka" robi ostatnio oszałamiającą karierę. W Stanach Zjednoczonych trwający nieprzerwanie od sześciu lat boom przypisuje się powszechnie temu właśnie zjawisku. "Nowa gospodarka" rozwija się w informatyce, telekomunikacji, biotechnologiach. Firmy, działające w tych branżach, osiągają kilkudziesięcioprocentowe wzrosty obrotów i zysków, a ich akcje na giełdzie nieustannie zwyżkują. "Nowa gospodarka" to nie tylko nowe technologie produkcji. To także nowy sposób podejścia do biznesu i do finansowania inwestycji. Innowacje w dziedzinie finansów, jakie nastąpiły w ostatnich kilkunastu latach, pozwalają mobilizować kapitał do przedsięwzięć bardzo ryzykownych, a jednocześnie obiecujących wysokie zyski. Dzięki temu stopa procentowa utrzymuje się na stosunkowo niskim poziomie, stymulując inwestycje. Stany Zjednoczone tradycyjnie utrzymują niską stopę oszczędności i inwestycji, ale ich efektywność jest znacznie wyższa niż w Europie czy Azji. Przez gospodarkę amerykańską i światową przechodzi fala fuzji i przejęć, wielkie firmy są restrukturyzowane, gruntownie odchudzane z nieefektywnie wykorzystywanych pracowników i aktywów. Wszystko z myślą o jak najwyższym zwrocie z kapitału. Wbrew lewackim utyskiwaniom, że "nowa gospodarka" spowoduje masowe i trwałe bezrobocie, a stabilna praca stanie się w XXI wieku luksusem, boom gospodarczy powoduje, że w USA bezrobocie przestało być problemem. Przeciwnie - w wielu profesjach brakuje specjalistów i rośnie presja na zliberalizowanie przepisów imigracyjnych.Deregulacja stwarza szansę dla tworzenia nowych firm, finansowo wspomaganych przez venture capitals. Tę buzującą gospodarkę zaczyna łączyć medium, które staje się symbolem nowego wieku - internet. Nic dziwnego, że kursy akcji spółek zaangażowanych w tworzenie narzędzi internetowych nieustannie rosną. Internet ma ułatwić dostęp do baz danych, przyczynić się do wyrównywania poziomu know-how, zmniejszyć koszty transakcyjne, rozszerzać rynek. Jest jasne, że boom gospodarczy nie będzie trwać wiecznie. Gospodarka amerykańska i światowa najwyraźniej znajdują się w szczytowym momencie długofalowego cyklu Kondratiewa - wzrostu wywołanego falą technicznych innowacji. Zwykle faza ta trwa dekadę, po czym przychodzi okres mniej burzliwego rozwoju. Na razie triumfy święci przede wszystkim gospodarka amerykańska, która zawsze była mniej regulowana niż europejska, a bardziej nastawiona na zysk i wzrost wartości aktywów. W Europie sukcesy odnoszą te kraje, które najszybciej dostosowały się do nowych zasad. Irlandia, która jest jednym z największych na świecie eksporterów software'u i która systematycznie obniża stopę podatkową rozwija się w tempie, zarezerwowanym dotychczas wyłącznie dla krajów z grupy emerging markets. Nowe miejsca pracy tworzone są w Hiszpanii, Finlandii, Szwecji. Wygląda na to, że na razie w Europie to, co najlepsze, najbardziej dynamiczne ulokowało się na obrzeżach. Tworzeniu "nowej gospodarki" nie sprzyjają nadmierne regulacje i wysokie podatki, jakie istnieją w Unii Europejskiej. Fatalna wspólna polityka rolna nie tylko kosztuje ogromne pieniądze, wykładane przez europejskich podatników, ale przede wszystkim sprawia, że kapitał wędruje do gałęzi odległych od najnowszych technologii. W Europie wciąż są silne tradycje wspomagania badań naukowych i zastosowań nowych technologii przez państwo, a nie przez prywatne korporacje i fundusze kapitałowe, domagające się zysku z inwestycji. To sprawia, że nawet najbardziej zaawansowane technologie są mniej efektywne niż w Stanach Zjednoczonych.Swoje miejsce w tworzącej się globalnej "nowej gospodarce" musi znaleźć Polska. Jakoś nie słychać na ten temat dyskusji, poza nieustannym utyskiwaniem środowisk naukowych na zbyt szczupłe środki przeznaczane w budżecie na naukę. Nie sądzę, by zwiększenie wydatków budżetowych na badania podstawowe i wdrożenia było właściwą drogą rozwoju "nowej gospodarki". Przeciwnie - wspomaganie rozwoju nowych technologii przez państwo bez bezpośredniego związku z realiami rynkowymi może doprowadzić do gigantycznego marnotrawstwa środków i błędnej alokacji kapitału. Znacznie sensowniejszym rozwiązaniem byłaby szybsza deregulacja (przede wszystkim w telekomunikacji), obniżenie i uproszczenie podatków i stworzenie systemu podatkowego przyjaznego dla powstawania venture capitals. Oczywiście - prywatnych.
Witold Gadomski, publicysta "Gazety Wyborczej"