Przed dwu i pół laty, gdy powstawała Rada Polityki Pieniężnej, wyrażałem obawę przed jej nadmiernym upolitycznieniem. Do Rady swoich przedstawicieli desygnują: Sejm, Senat i prezydent, a zatem członkowie gremium decydującego o kształcie polityki pieniężnej są faktycznie przedstawicielami głównych ugrupowań politycznych. Wydawało mi się, że taki sposób kształtowania składu RPP uczyni z niej podmiot kierujący się racjami politycznymi, a nie ekonomicznymi. Nasuwa się tu analogia z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji, której członkowie wybierani są niemal w identyczny sposób.Pierwsze lata działania Rady nie potwierdziły moich obaw. Okazało się, że politycy potrafią czasami wznieść się ponad doraźne interesy. Członkami RPP zostały osoby mające autorytet w środowisku bankowym i naukowym. Opinia publiczna nie była epatowana sporami wewnątrz Rady, wzajemnymi oskarżeniami. Członkowie RPP zachowywali godną podziwu solidarność, nawet wówczas, gdy inflacja odbiegała od celu inflacyjnego przyjętego przez władze NBP. Po roku działania Rady przyznałem, że myliłem się w ocenie jej szans prowadzenia dobrej polityki pieniężnej. Ale od kilku tygodni pojawiają się sygnały świadczące o upolitycznieniu Rady. Właściwie chodzi o jednego jej przedstawiciela, bodajże najczęściej pojawiającego się w mediach ? doktora Bogusława Grabowskiego.Grabowski został do RPP wysunięty przez AWS. Przedtem był doradcą ekonomicznym tego ugrupowania. Nic zatem dziwnego, że jego kandydatura była rozważana na stanowiska ministerialne podczas tworzenia rządu na jesieni 1997 roku. W Radzie Polityki Pieniężnej zasiada kilku byłych członków rządu i nie ma w tym jeszcze niczego nagannego. Trudno też Grabowskiego winić za to, że był przez kilka dni kandydatem na premiera, że najpierw się zgodził, a potem zgodę wycofał. W kilku krajach europejskich premierami zostawali nawet prezesi banków centralnych. Co najwyżej można wyrażać zdziwienie, że rezygnując z ubiegania się o funkcję szefa rządu, Grabowski nie dał jasno do zrozumienia, że jako członek RPP czuje się odpowiedzialny przede wszystkim za politykę pieniężną i dlatego nie interesują go funkcje polityczne.W samej Radzie uchodził za ?jastrzębia? restrykcyjnej polityki makroekonomicznej. W wywiadach i artykułach prasowych domagał się od rządu redukcji deficytu budżetowego i osiągnięcia jak najszybciej nadwyżki, niezbędnej dla zrównoważenia monetarnego efektu napływu do Polski środków pomocowych z Unii Europejskiej. Jeszcze niedawno twierdził, że już od roku 2001 budżety muszą być przynajmniej zrównoważone. Grabowski był też autorem oryginalnej koncepcji wykorzystania zagranicznych środków, napływających w związku z prywatyzacją. Domagał się nie tylko umieszczenia ich na specjalnych kontach NBP tak, by nie powodowały aprecjacji złotego, ale przeznaczania w całości na spłatę zagranicznego długu. Spłaty samego kapitału, nie odsetek ? domagał się członek RPP. Krytycy tej koncepcji podkreślali, że doprowadziłaby ona do skurczenia się w Polsce rynku walutowego, który w ten sposób stałby się bardziej wrażliwy na wahania. Miałaby też poważne skutki budżetowe. Dziś środki z prywatyzacji pozwalają finansować deficyt fiskalny, w tym budżetowe dotacje do II filara emerytalnego. Bez możliwości wykorzystywania części środków z prywatyzacji budżet musiałby stać się znacznie bardziej restrykcyjny. Taki cel wskazywał przez dwa ostatnie lata Bogusław Grabowski. Zawzięcie krytykował rząd za zbyt luźną politykę fiskalną. Wskazywał, jakim niebezpieczeństwem jest głęboki deficyt na rachunku bieżącym. Przed utworzeniem rządu Buzka, na jesieni 1997 roku mówił: ?Gdy deficyt na rachunku bieżącym przekracza 7 proc. PKB nie ma mowy o żadnej sensownej polityce makroekonomicznej. Wówczas pełne ręce roboty mają 20-letni dealerzy walutowi z Londynu?.Po rozpadzie rządu koalicyjnego Grabowski nagle zmienił ton swych wypowiedzi. Sekunduje w tworzeniu założeń budżetowych na rok 2001 i przekonuje wszystkich, że budżet, który przygotowuje nowy minister finansów jest najlepszym z możliwych. Czasami można odnieść wrażenie, że członek RPP jest wręcz współautorem przyszłorocznego budżetu. Zna wszystkie jego szczegóły i kulisy tworzenia. Akceptuje go bez zastrzeżeń i broni przed krytykami. Nie wdając się w rozważania, czy jest to budżet rzeczywiście najlepszy z możliwych, trzeba wyrazić zdziwienie takim stanowiskiem. Nie jest to sytuacja normalna, gdy człowiek współodpowiedzialny za politykę pieniężną staje się współautorem budżetu, przewidującego zresztą ? wbrew wcześniejszym zaleceniom Grabowskiego ? deficyt. Konstytucyjne uprawnienia rządu i organów NBP skazują te dwie instytucje na naturalny spór. RPP powinna domagać się zrównoważonego budżetu, a nie wchodzić w rolę adwokata rządu.
Witold Gadomski, publicysta ?Gazety Wyborczej?