Zaraz po opublikowaniu przez Ministerstwo Finansów założeń przyszłorocznego budżetu, a było to już przecież ładny kawałek czasu temu, stało się jasne, że kilka najistotniejszych makroekonomicznych parametrów projektu jest mniej więcej tak samo wiarygodnych, jak opowieści barona Muenchhausena. Nie trzeba było wcale czekać na pogłoski o podwyżkach stóp procentowych, by zasadnie mniemać, że ani tempo wzrostu gospodarczego, ani średnioroczny poziom inflacji, ani prognozowana dla celów kalkulacji kosztów obsługi długu publicznego wysokość rynkowych stóp procentowych ? nie będą łatwe do osiągnięcia.Można się zastanawiać, dlaczego gorący orędownik propozycji ministra Bauca, członek Rady Polityki Pieniężnej, Bogusław Grabowski, nie domagał się już wtedy rewizji założeń budżetu? Dlaczego z takim naciskiem mówi o nich publicznie dopiero dziś? Można się nad tym zastanawiać. Ale czy warto?Na wszelki wypadek nie zawadzi powiedzieć wyraźnie: urealnienie założeń przyszłorocznego budżetu byłoby konieczne nawet wówczas, gdyby inflacja w lipcu nie wyskoczyła nam do poziomu najwyższego od dwóch lat. Zagrożenie podwyżką stóp procentowych, prawdę mówiąc, nie ma z konieczną rewizją budżetu nic wspólnego. Można nawet posunąć się o krok dalej, twierdząc, że dla tegorocznego budżetu z całą pewnością, a przyszłorocznego w zasadzie ewentualna decyzja o podwyżce stóp procentowych jest mało znacząca. Wystarczy zmiana struktury emisji papierów rządowych, by koszty droższych pożyczek budżetowych przerzucić na kolejne lata.Znacznie gorzej mają się sprawy z nadwyżkową inflacją, a precyzyjniej ? z jej przyczynami. Wielu ekonomistów wciąż dość niefrasobliwie podchodzi do budżetowych konsekwencji wyższej od przewidywań inflacji. Przecież ? podkreślają ? indeksowane inflacyjnie wydatki co prawda rosną, ale rosną też nominalne wpływy budżetowe. Ale to niezupełnie tak. Jeśli inflacja napędzana jest głównie rosnącymi dynamicznie cenami żywności, to indeks CPI, w którym żywność waży ok. 30 proc., szybko przybiera. Tylko inflacyjne dochody budżetu wcale tak szybko przybierać nie chcą. A to oznacza potencjalne kłopoty z deficytem.Tak więc to nie stopy procentowe, ale właśnie inflacja stanowi najpoważniejsze wyzwanie dla budżetu. A tej nadwyżkowej inflacji stopy procentowe, niestety, nie zdławią. Bo stopy mogą być dobre na szoki podażowe tylko wówczas, gdy mamy do czynienia z konkurencyjnym otoczeniem gospodarczym, a elastyczność cenowa popytu jest wysoka. Akurat tak się nieszczęśliwie składa, że żaden z tych warunków nie jest spełniony w przypadku naszych problemów z ponadplanową inflacją. Co pomogą stopy na monopole i protekcjonizm? Ze strachu przed podwyżką politycy zdemonopolizują i zliberalizują proinflacyjnie działające sektory telekomunikacyjny, naftowy, rolny? W takie banialuki to już chyba nie wierzy nawet, tak ufna we własną misję, Rada Polityki Pieniężnej.Coraz wyraźniej widać, że najpoważniejszą przeszkodą dla dezinflacji w Polsce staje się brak zaawansowanych reform instytucjonalnych. Opóźnienia w tej dziedzinie sięgają już wielu lat. A na ich nadgonienie potrzeba będzie kolejnych kilku. W tej sytuacji, tak naprawdę, wypada się poważnie zastanowić już nie nad kolejnym zaostrzaniem polityki monetarnej, które wpędzi gospodarkę w recesję, ale nad zmianą sposobu ustalania celu inflacyjnego, która zwolni radę z systematycznego popadania w nadgorliwą niemożność.Skoro przyczyny nadwyżkowej inflacji mają charakter strukturalny, a nie monetarny, to RPP nie może ponosić odpowiedzialności za nie swoje grzechy. Być może więc skuteczne i merytorycznie poprawne stosowanie strategii bezpośredniego celu inflacyjnego (BCI) wymaga, by przedział inflacyjny był jednak ustalany wspólnie przez rząd i władzę monetarną. Tak dzieje się w kilku krajach stosujących BCI (np. w Nowej Zelandii). A w niektórych jest jeszcze gorzej, bo cel wyznacza samodzielnie rząd (np. w Wielkiej Brytanii) a władza monetarna ma jedynie swobodę operacyjną.Aż tak daleko, to my, w Polsce, posuwać się nie musimy, bo przy naszych politykach groziłoby to dezinflacją sięgającą aż po kres dziejów. Ale wspólnego ustalania celu być może warto spróbować, bo to oznacza podział odpowiedzialności. A to z kolei oznacza, że w trosce o własną reputację żadna z władz ? ani ta monetarna, ani fiskalna ? nie musi uciekać się do nieuzasadnionego ekonomicznie szantażu. Taka mogłaby być ta nasza nauczka z nadwyżkowej inflacji.
Janusz JANKOWIAK