Przebadanie ekonomicznych aspektów operacji finansowych między rządem a przedsiębiorstwami publicznymi nie należy do zadań najtrudniejszych. Rząd, jako współwłaściciel, ma prawo do zysków albo musi pokrywać straty. Budżet ma więc z tego tytułu dochody albo ponosi wydatki. Dochody zmniejszają deficyt, a wydatki go powiększają. Ale rzecz jest taka prosta, jak się okazuje, tylko dla prostych ekonomistów. Bo kiedy przepływy wewnątrz sektora finansów publicznych wpadną w łapy wyrafinowanych politycznych rachmistrzów, stają się jak Związek Sowiecki dla Churchilla: zagadką owiniętą w tajemnicę wewnątrz szarady. Wystarczy pamiętać, że firmy to przecież nie tylko wynik finansowy, ale przede wszystkim aktywa i pasywa.I tu się zaczyna szalona zabawa księgowych. Naturalnie nadal potrafimy bez trudu ocenić w kategoriach ekonomicznych, czy coś deficyt realnie zmniejsza, czy zwiększa. Nie w tym problem. Komplikacje biorą się z nieograniczonych możliwości, jakie przed interpretacją przepływów finansowych w ramach szeroko rozumianego sektora publicznego stwarza twórcza księgowość. Ekonomiści mogą sobie krzyczeć, ile dusza zapragnie. Faceci od ruchomych rubryczek są jednak górą, bo to oni, a nie ekonomiści dają rządowi szansę ulepszania przez psucie.Dowodów na to, jak bardzo wbrew ekonomicznej naturze zjawisk potrafi pójść twórcza księgowość, jest dostatek. Cudowne zredukowanie deficytu budżetowego Francji o 0,5% po przejęciu oszczędności z programu emerytalnego FT w roku 1997 jest już dziś zaliczane do kanonu sztuki. Wystarczyło zaksięgować tę operację, jako transakcję kapitałową, a nie operację na aktywach. Geniusz w prostocie.Albo taka słynna sztuka grecka, raczej komedia niż tragedia, kiedy to transfery kapitałowe sunące obfitą strugą wprost przecież z budżetu do cienko przędącego sektora publicznego zaksięgowano jako ?podniesienie kapitału?, a ponieważ przedsiębiorstwa publiczne (public enterprises) nie są w rozumieniu Traktatu z Maastricht częścią sektora rządowego (general government), nie trzeba było o te transfery powiększać deficytu budżetowego. Takie genialne posunięcie zostało nawet autoryzowane przez Eurostat. Choć znaleźć ekonomistę, który by bronił poglądu, że to nie jest element wydatków budżetu, byłoby już bardzo trudno. Nawet w PSL.Obawiam się, prawdę powiedziawszy, że sadzimy wielkimi susami po obiecującej drodze przerabiania rzeczywistości ekonomicznej w księgową. Program naprawczy banku PKO BP pośrednio na to wskazuje.Jeśli aktywa należące do Skarbu Państwa służą do podniesienia kapitału w PKO BP, to znaczy, że zaczynamy przerabiać nieco tylko zmodyfikowany scenariusz grecki. Ekonomistę guzik to powinno obchodzić, co o tym myśli Eurostat. Sens tej operacji jest dwojaki: utrata potencjalnych dochodów budżetu z tytułu zbycia aktywów oraz zwiększenie podaży szerokiego pieniądza, kiedy dokapitalizowany bank wreszcie te akcje opchnie. Kolejny filar programu naprawczego, czyli gwarancje SP na niespłacone kredyty mieszkaniowe ? to już bez żadnych cudów zwiększenie długu publicznego, a rozwiązanie rezerw stworzonych przez bank pod te kredyty ? bez dwóch zdań zwiększy płynność. Trzeci filar ? to wprost kpina z NBP, który stara się zlikwidować nadpłynność w sektorze bankowym, a który musiałby tę płynność zwiększyć o kilka mld złotych, wykupując od PKO BP obligacje wyemitowane pod rezerwy obowiązkowe. Czwarty filar programu sanacji ? jest konsekwentną realizacją kolejnego odcinka kpiny z Rady Polityki Pieniężnej i równości podmiotów gospodarczych wobec prawa, a polega na zwolnieniu PKO BP z rezerwy obowiązkowej. Wreszcie filar piąty ? czyli wyczyszczenie do dna Bankowego Funduszu Gwarancyjnego ? jest kpiną już nie tylko z wysiłków władz monetarnych, usiłujących zwalczyć nadpłynność sektora indukowaną głównie przez PKO BP, jest to też kpina z banków komercyjnych, które zmuszone są na BFG łożyć, czyli płacić za restrukturyzację najsilniejszego konkurenta na rynku.Taki program naprawczy to bez wątpienia jakiś dowcip. Jest tu wszystko: twórcza księgowość, fatalne następstwa makroekonomiczne, przekreślenie wysiłków władz monetarnych. To de facto stworzenie drugiego banku centralnego w Polsce. Bardzo oryginalne rozwiązanie.Tak to jest, kiedy właściciel, którego nie stać na utrzymanie własności w przyzwoitym stanie, nie chce z niej zrezygnować. Zaczyna się wtedy wielkie mataczenie. Dawanie pieniędzy bez pieniędzy, darowanie cudzych pieniędzy, zmuszanie innych, żeby dawali nie swoje. A wszystko bez oglądania się na elementarną logikę ekonomiczną i zwykłą przyzwoitość. Żałosny jest ten spektakl pod tytułem: bank bez inwestora strategicznego, z właścicielem bez pieniędzy, ale polski. I to się dobrze skończyć nie ma prawa.

Janusz JANKOWIAK