Banki zmuszone są konkurować o kapitał zarówno między sobą, jak i z podmiotami z innych sektorów gospodarki. Tak jak w przypadku wszystkich innych spółek, zdolność pozyskiwania przez nie kapitału jest pochodną ich zdolności osiągania akceptowalnego dla rynków kapitałowych zwrotu z kapitału, czyli tzw. ROE (czy też, bardziej prawidłowo, tzw. Total Shareholder Return, który obok zwrotu bieżącego zawartego we współczynniku ROE uwzględnia również zwrot osiągany dzięki przyrostowi ceny akcji w dłuższym czasie). Jeśli ROE uzyskiwane przez banki będzie w istotny sposób odbiegało od poziomów uznawanych za akceptowalne, instytucje te stracą zdolność konkurowania o kapitał na rzecz innych sektorów.
Szczególna kategoria
Powyższe rozumowanie może wydawać się banalne, ale często zapomina się, że banki stanowią szczególną kategorię spółek. W przeciwieństwie do innych sektorów, relacja pomiędzy kapitałem własnym a środkami zewnętrznymi nie jest w ich przypadku wyłączną domeną akcjonariuszy. Poziom wymaganego w przypadku banków zaangażowania kapitałowego wyznaczany jest bowiem przez regulacje międzynarodowe. Obecnie jest to nadal tzw. Umowa Bazylejska, która niebawem zostanie zastąpiona tzw. Drugą Umową Bazylejską. Przestrzeganie regulacji nadzorowane jest na poziomie operacyjnym przez krajowe organy nadzoru, w przypadku Polski - Komisję Nadzoru Bankowego. W dużym uproszczeniu możemy przyjąć, że na ich mocy kapitały banku nie mogą być niższe niż 8 proc. ich tzw. aktywów ważonych ryzykiem. Najważniejszym elementem składowym tych drugich są zaangażowania kredytowe. Zgodnie z obecnie obowiązującymi regulacjami, olbrzymia większość kredytów ważona jest 100-proc. wagą ryzyka, możemy więc ponownie w dużym uproszczeniu przyjąć, że kapitały banku nie mogą być niższe niż 8 proc. jego zaangażowania kredytowego.
Zatem osiąganie przez banki coraz to wyższego ROE możliwe jest na dwa sposoby. Pierwszy to podwyższanie zysków, możliwe dzięki podwyższaniu przychodów lub redukcji kosztów. Drugi - mniej oczywisty - to obniżanie zaangażowania kredytowego i zwracanie uwolnionego w ten sposób kapitału akcjonariuszom. W idealnym świecie będzie to połączenie obu tych sposobów.
Konkluzja, jak nietrudno zauważyć, nie jest zgodna z powszechną w Polsce percepcją banków jako "urzędów ds. pieniędzy". Bank udzielający kredytów, najlepiej tanich, jest bankiem "dobrym". Bank odmawiający kredytowania bądź udzielający kredytów z marżami wyższymi niż konkurencja jest bankiem "złym". Inwestorzy giełdowi z zadowoleniem obserwują rosnące zyski banków, równocześnie jednak nawet analitycy giełdowi, dysponujący zaawansowaną wydawałoby się wiedzą, często stosują porównania banków na podstawie wielkości ich udziałów w rynku kredytowym. Zapominają widać o tym, że zwiększanie akcji kredytowej samo w sobie jest mechanizmem kapitałochłonnym, pomniejszającym, a nie zwiększającym ROE.