Bank to nie worek bez dna

W skonsolidowanych wynikach banku skrywana jest często przed oczami akcjonariuszy mało atrakcyjna z ich punktu widzenia działalność. W miarę zaostrzania się konkurencji banki zmuszone będą zwiększyć przejrzystość danych finansowych

Aktualizacja: 22.02.2017 22:12 Publikacja: 28.03.2007 09:31

Banki zmuszone są konkurować o kapitał zarówno między sobą, jak i z podmiotami z innych sektorów gospodarki. Tak jak w przypadku wszystkich innych spółek, zdolność pozyskiwania przez nie kapitału jest pochodną ich zdolności osiągania akceptowalnego dla rynków kapitałowych zwrotu z kapitału, czyli tzw. ROE (czy też, bardziej prawidłowo, tzw. Total Shareholder Return, który obok zwrotu bieżącego zawartego we współczynniku ROE uwzględnia również zwrot osiągany dzięki przyrostowi ceny akcji w dłuższym czasie). Jeśli ROE uzyskiwane przez banki będzie w istotny sposób odbiegało od poziomów uznawanych za akceptowalne, instytucje te stracą zdolność konkurowania o kapitał na rzecz innych sektorów.

Szczególna kategoria

Powyższe rozumowanie może wydawać się banalne, ale często zapomina się, że banki stanowią szczególną kategorię spółek. W przeciwieństwie do innych sektorów, relacja pomiędzy kapitałem własnym a środkami zewnętrznymi nie jest w ich przypadku wyłączną domeną akcjonariuszy. Poziom wymaganego w przypadku banków zaangażowania kapitałowego wyznaczany jest bowiem przez regulacje międzynarodowe. Obecnie jest to nadal tzw. Umowa Bazylejska, która niebawem zostanie zastąpiona tzw. Drugą Umową Bazylejską. Przestrzeganie regulacji nadzorowane jest na poziomie operacyjnym przez krajowe organy nadzoru, w przypadku Polski - Komisję Nadzoru Bankowego. W dużym uproszczeniu możemy przyjąć, że na ich mocy kapitały banku nie mogą być niższe niż 8 proc. ich tzw. aktywów ważonych ryzykiem. Najważniejszym elementem składowym tych drugich są zaangażowania kredytowe. Zgodnie z obecnie obowiązującymi regulacjami, olbrzymia większość kredytów ważona jest 100-proc. wagą ryzyka, możemy więc ponownie w dużym uproszczeniu przyjąć, że kapitały banku nie mogą być niższe niż 8 proc. jego zaangażowania kredytowego.

Zatem osiąganie przez banki coraz to wyższego ROE możliwe jest na dwa sposoby. Pierwszy to podwyższanie zysków, możliwe dzięki podwyższaniu przychodów lub redukcji kosztów. Drugi - mniej oczywisty - to obniżanie zaangażowania kredytowego i zwracanie uwolnionego w ten sposób kapitału akcjonariuszom. W idealnym świecie będzie to połączenie obu tych sposobów.

Konkluzja, jak nietrudno zauważyć, nie jest zgodna z powszechną w Polsce percepcją banków jako "urzędów ds. pieniędzy". Bank udzielający kredytów, najlepiej tanich, jest bankiem "dobrym". Bank odmawiający kredytowania bądź udzielający kredytów z marżami wyższymi niż konkurencja jest bankiem "złym". Inwestorzy giełdowi z zadowoleniem obserwują rosnące zyski banków, równocześnie jednak nawet analitycy giełdowi, dysponujący zaawansowaną wydawałoby się wiedzą, często stosują porównania banków na podstawie wielkości ich udziałów w rynku kredytowym. Zapominają widać o tym, że zwiększanie akcji kredytowej samo w sobie jest mechanizmem kapitałochłonnym, pomniejszającym, a nie zwiększającym ROE.

Klient i akcjonariusz

Biorąc pod uwagę przytoczone zależności, oczywista jest rozbieżność między punktami widzenia klienta i akcjonariusza. Zakłada się, iż bank jest workiem pieniędzy, który wygeneruje zyski w ujęciu makro bez wchodzenia w zawiłości skali mikro, czyli na przykład na poziom transakcji kredytowych. Jednym słowem zakłada się, że w świecie bankowym działają zasady magiczne. Każdy bank powinien "skądś" wziąć pieniądze, pozwalające na spełnienie jednocześnie oczekiwań klientów i akcjonariuszy. Klientów - w postaci "tanich kredytów w dużych kwotach", akcjonariuszy - w postaci "jak najmniejszego zaangażowania kredytowego przy jak najwyższych marżach".

Argumentem za zwiększaniem akcji kredytowej w interesie akcjonariuszy jest przyrost marży odsetkowej, a więc zwiększenie przychodów. W konsekwencji zwiększa się również i zysk, a więc i ROE. Taki sposób rozumowania zakłada jednak adekwatność marży kredytowej, która ma pokryć kilka rodzajów kosztów:- krańcowy koszt pieniądza, niezbędnego do udzielenia dodatkowej jednostki kredytu,

- koszt kapitału "uwięzionego" (zgodnie z wymogami bazylejskimi) w takim kredycie,

- koszt ryzyka, czyli prawdopodobieństwo wystąpienia straty kredytowej.

Należy jeszcze pamiętać o kosztach banku, zarówno bezpośrednio związanych z udzieleniem kredytu, jak i ogólnych.

Pobieżna nawet analiza marż kredytowych na rynku polskim sugeruje jednoznacznie, że adekwatność taka nie ma miejsca. Wyjątkiem od tej reguły mogą być karty kredytowe lub kredyty konsumenckie, choć to w dużej mierze zależy od systemów kontroli ryzyka, głównie zaś scoringowych, wdrożonych przez poszczególne banki. Nieadekwatność marż kredytowych nadrabiana jest poprzez produkty bankowe nieangażujące kapitału, tzn. produkty nieniosące ryzyka kredytowego. Nie będzie zaskoczeniem konstatacja, że im więksi i bardziej prestiżowi są klienci, tym większe jest wymagane zaangażowanie kredytowe, czyli kapitałochłonność relacji, oraz tym niższa jest marża. Zaangażowania kredytowe w stosunku do takich najbardziej prestiżowych kredytobiorców są - z punku widzenia tworzenia wartości dla akcjonariuszy - zdecydowanie najmniej atrakcyjne i zwykle tak naprawdę niszczą wartość banków. Można śmiało twierdzić, że akcjonariusze odnieśliby korzyść, gdyby banki zaprzestały kredytowania takich klientów. Potwierdzają to dane empiryczne, z których wynika niezbicie, że średnie ROE osiągane przez światowy system bankowy dzięki współpracy z małymi firmami jest istotnie wyższe od ROE realizowanego dzięki współpracy z firmami średnimi, to zaś jest o wiele wyższe od ROE realizowanego dzięki współpracy z firmami dużymi. W ostatnim przypadku mówimy o średniej stopie zwrotu na poziomie 7 proc., która w żadnym przypadku nie może być uznana za satysfakcjonującą.

Tak duże różnice w dochodowości współpracy z trzema różnymi segmentami klientów wynikają wprost z różnego udziału trzech różnych grup kosztów w całkowitym koszcie obsługi. Częściami składowymi są koszty bezpośrednie i pośrednie, koszty ryzyka (czyli utworzonych na ryzyko kredytowe rezerw) oraz koszty pozyskania kapitału (które, jak wiemy, są bezpośrednią pochodną wielkości wolumenu kredytowego). Podczas gdy w przypadku firm małych 54 proc. kosztów to koszty bezpośrednie i pośrednie, a jedynie 32 proc. stanowią koszty pozyskania kapitału, to w przypadku firm dużych aż 43 proc. stanowią koszty pozyskania kapitału, a udział kosztów bezpośrednich i pośrednich spada do 34 proc. Można więc skonkludować, że banki światowe w znacznie lepszym stopniu radzą sobie z zarządzaniem kosztami bezpośrednimi i pośrednimi. Zarządzanie wielkością zaangażowania kredytowego i adekwatnością marż związanych z tym zaangażowaniem jest na niższym poziomie, gdyż banki światowe nie są w stanie wygenerować akceptowalnego poziomu ROE w segmencie, w którym głównym elementem kosztów jest właśnie koszt pozyskania kapitału.

Idzie nowe

W ramach wartości średnich mamy oczywiście bardzo zróżnicowane poziomy ROE. Dla przykładu, współczynniki składające się na średnie 7 proc. ROE na współpracy z firmami dużymi zawierają się w przedziale od -36 proc. do +38 proc. Ponieważ poziom marż kredytowych ze względu na przejrzystość rynku nie podlega wielkim wahaniom, różnice ROE powodowane są głównie skalą tzw. cross-sellu, czyli sprzedaży wiązanej, a więc poziomem przychodów realizowanych na produktach innych niż te niosące ryzyko. Obserwując polski rynek, trzeba stwierdzić, że poziom cross-sellu, zarówno w sektorze bankowości korporacyjnej, jak i bankowości detalicznej, jest ciągle jeszcze stosunkowo niski. Oznacza to, że banki zwiększyłyby swoją wartość dla akcjonariuszy, wycofując się z dużej części prowadzonej działalności kredytowej. To jednak oznaczałoby mniejsze wolumeny, niższą pozycję banku i niższy prestiż.

Tak więc w skonsolidowanych wynikach banku skrywana jest często przed oczami akcjonariuszy mało atrakcyjna z ich punktu widzenia działalność, skompensowana inną, znacznie bardziej dochodową. W miarę zaostrzania się konkurencji w dotychczas mniej konkurencyjnych segmentach rynku (głównie w segmencie bankowości detalicznej) można oczekiwać, że pod presją akcjonariuszy banki zmuszone będą zwiększyć przejrzystość swoich danych finansowych, pokazując ROE realizowane w poszczególnych segmentach. Efektem tych wymuszonych przez akcjonariuszy zmian będzie (tak jak miało to miejsce w większości krajów zachodniej Europy) wycofanie się banków nieradzących sobie z zarządzaniem kapitałem z najbardziej kapitałochłonnych segmentów rynku, wiodące ku korekcie marż kredytowych w tych segmentach rynku. Rezultatem w niedalekiej przyszłości powinno być obniżenie kosztów bankowych dla klienta indywidualnego, kosztem podwyższenia kosztów bankowych dla średnich i dużych firm.

fot. A.C.

Mariusz Cezary Grendowicz

Do 30 listopada 2006 roku był wiceprezesem zarządu BPH. Od 2001 roku odpowiadał za Pion Bankowości Korporacyjnej

i Finansowania Nieruchomości.

Międzynarodową karierę bankową rozpoczął w 1983 roku, gdy podjął pracę w Grindlays Bank (który w wyniku przejęcia stał się następnie

częścią Australia and New Zealand Banking Group) w Londynie, w którym pracował do roku 1991.

W latach 1991-1992 pracował w Citibanku w Londynie, a w latach 1992-1997 w ING Banku, gdzie w okresie 1992-1995 zajmował kierownicze stanowiska w Polsce, a od 1995 do 1997 roku na Węgrzech.

Od 1997 roku zasiadał w zarządzie ABN AMRO Bank Polska, ostatnio jako prezes zarządu banku oraz szef Grupy ABN AMRO na Polskę.

Ukończył studia bankowe w Wielkiej Brytanii i uzyskał dyplom z bankowości międzynarodowej w The Chartered Institute of Bankers w Londynie.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy