I lekarze, i nauczyciele, i wiele jeszcze innych grup zawodowych albo już strajkuje, albo szykuje się do strajków o wyższe płace. Trzeba przyznać, że jak dotąd niewiele takich strajków odbywa się w firmach prywatnych. Większość menedżerów, z którymi rozmawiałem, mówi, że nie czekali z podwyżkami do momentu wybuchu strajków, ale zdając sobie sprawę z nieuchronności starcia robią to po trochu od wielu miesięcy. I efekty tego widać w skali całej gospodarki - przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło już w tym roku o ponad 8 procent (realnie o około 6 procent).
Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Rynek pracy działa w sposób brutalny, według zasad praw dżungli: ten, kto jest silniejszy, narzuca innym swoje warunki. Na rynku pracy mamy albo sytuację recesji i bezrobocia - wówczas stroną dominującą są pracodawcy, a pracownicy przede wszystkim boją się o to, by nie utracić swojej pracy; albo sytuację dobrej koniunktury gospodarczej i wzrostu zatrudnienia - wówczas warunki zaczynają dyktować pracownicy, których coraz trudniej jest skusić do podjęcia pracy w danej firmie (bo inne firmy mogą zaoferować wyższą płacę). Ci, którzy już tam pracują, w każdej chwili mogą zażądać podwyżek, grożąc odejściem do konkurencji lub strajkiem. Nie trzeba dodawać, że obecnie mamy w Polsce do czynienia właśnie z tą drugą sytuacją. Dodatkowo sprawę zaostrza obecnie możliwość łatwej emigracji zarobkowej do zachodniej Europy (zjawisko w skali masowej w Polsce nowe), tworząca dodatkową presję na pracodawców i potężnie wzmacniająca pozycję żądających podwyżek płacy pracowników.
Menedżer pewnej znanej prywatnej firmy opowiadał mi, że latem zeszłego roku wskaźnik zwolnień chorobowych podskoczył nagle u niego z normalnych 1-2 do 18 procent. Jak się jednak szybko okazało, w grę nie wchodził wcale wybuch epidemii nowej, nieznanej nauce choroby zakaźnej, ale masowy wyjazd pracowników w celu przeprowadzenia rekonesansu w możliwości znalezienia lepiej płatnej roboty do Wielkiej Brytanii.
Słowem, na rynku pracy panują prawa dżungli, a mocniejszy bez skrupułów nadużywa przewagi. Tak robią w czasie recesji pracodawcy, nie podnosząc płac (albo wręcz w bardziej lub mniej zakamuflowany sposób je obniżając). Tak samo robią w czasie dobrej koniunktury pracownicy, żądając wielkich podwyżek wynagrodzeń. Oczywiście są kraje, gdzie ową brutalną walkę łagodzi się w drodze odpowiednio negocjowanych umów społecznych (w czasie recesji firmy godzą się utrzymywać znośne warunki pracy i płacy, a w zamian w czasie boomu pracownicy ograniczają swój apetyt i rezygnują z nadmiernych podwyżek płac). Taki model może jednak działać w Austrii czy Szwecji, ale z pewnością nie funkcjonuje w Polsce. A wobec tego występujące na przemian okresy wykorzystywania przewagi jednej bądź drugiej strony do wymuszania zgodnej z własnym interesem dynamiki płac jest - na dłuższą metę - działającym brutalnie, ale skutecznie sposobem podziału owoców wzrostu gospodarczego między pracowników i pracodawców. Każda strona raz nie dostaje nic, a raz zbiera całą pulę - i nie ma wówczas najmniejszego zamiaru godzić się na jej jakiekolwiek ograniczenie.
Przedsiębiorstwa prywatne robią jednak swoje, a sektor publiczny - swoje. Pytany kilka miesięcy temu o ocenę planów budżetowych minister Gilowskiej na rok 2007 nieodmiennie odpowiadałem, że na papierze wszystko się znakomicie zgadza, ale prawdziwe problemy zaczną się dopiero wówczas, gdy pracownicy sfery budżetowej skonfrontują minimalne podwyżki płac planowane przez rząd ze swoimi oczekiwaniami i z podwyżkami, które uda się w tzw. międzyczasie wymusić pracownikom w firmach prywatnych. Zaczęli lekarze, za nimi ustawili się już w kolejce nauczyciele. Dokładnie taką kolejność strajków prognozowałem rok temu, przewidując w dalszej kolejności strajk kolejarzy, a po nich służb mundurowych. Za nimi zaś oczywiście stoją już pracownicy firm państwowych - zwłaszcza stoczniowcy i górnicy, gotowi nie tylko strajkować, ale przyjechać z petaW odniesieniu do wzrostów płac w sektorze publicznym prawa dżungli wydają się działać jeszcze bardziej brutalnie niż w sektorze prywatnym.