Menedżerowie, którzy znaleźli się na liście chętnych do zarządu PKO BP, która przeciekła do mediów, nabierają wody w usta. Powstaje pytanie, czy zmiana miejsca pracy miała się odbyć za plecami dotychczasowych chlebodawców? Ci jednak również unikali wczoraj rozmów. To świadczy co najmniej o niezręczności całej sytuacji. Takie kłopotliwe przecieki zdarzały się także wcześniej.
Zdaniem Francoisa Naila z RSQ Management, niedopuszczalne jest, by pracodawca dowiadywał się z mediów, że jego kluczowy pracownik planuje rejteradę do konkurencji. - Informacja z przecieku może tylko destabilizować stosunki w firmie i wpłynąć demotywująco na pozostałych pracowników - zauważa.
Z kolei Andrzej Nartowski, prezes Polskiego Instytutu Dyrektorów, nie wyobraża sobie, by jakiś menedżer świadomie decydował się na wzięcie udziału w konkursie na szefa innego przedsiębiorstwa bez powiadomienia o tym obecnych przełożonych. - To poważnie nadszarpnęłoby jego reputację - mówi Nartowski. Nail dodaje, że to za mało, żeby stracił pracę, ale od tej pory szefowie będą go baczniej obserwować.
Na liście kandydatów do zarządu PKO BP mieli znaleźć się m.in. prezes J. W. Construction Jerzy Zdrzałka oraz Antoni Leonik, dyrektor zarządzający SEB Wealth Management. Obaj stwierdzili, że "rozmawiali" ze swoimi przełożonymi. Charakteru tych rozmów nie chcieli jednak ujawnić. - Wymieniano mnie już jako kandydata do zarządu NBP. Jak widać, te pogłoski nie zaszkodziły mojej pozycji w J.W. Construction - kwituje Zdrzałka.
Bogdan Pilch, wieloletni dyrektor Gaz de France Polska - który podobno miał brać udział w konkursie do zarządu PGNiG - twierdzi, że postępowania powinny być tajne. - Chyba że ktoś dobrowolnie chce poinformować o kandydowaniu. Inaczej można tylko zaszkodzić - podsumowuje Pilch.