Kłopoty ma cały świat. Stany Zjednoczone - przez dziesięciolecia gospodarcza potęga, symbol dobrobytu i stabilności - okazały się w ostatnich miesiącach bankrutem, który od ćwierć wieku zapożyczał się u reszty świata, po to by utrzymać swój wysoki poziom życia. Beztrosko zadłużał się w ostatnich latach amerykański rząd, obniżając podatki i zwiększając wydatki budżetowe, skutkiem czego w księgach rachunkowych amerykańskiego państwa pojawił się roczny deficyt przekraczający pół biliona dolarów (znacznie większy od całego PKB wytwarzanego w Polsce). Beztrosko zadłużały się amerykańskie gospodarstwa domowe, zaciągając masowo kredyty na kwotę wyższą od swoich łącznych oszczędności. Beztrosko pozwalały na to amerykańskie banki, udzielając kredytów hipotecznych osobom pozbawionym minimalnej wiarygodności kredytowej. I - generalnie rzecz biorąc - na astronomiczną kwotę niemal biliona dolarów rocznie zadłużał się wobec reszty świata cały amerykański naród.
Dziś przyszedł czas spłaty długów - a wraz z nim problemy. Pierwszą ofiarą tych problemów padł dolar, tracący w ciągu minionego roku 20 proc. wartości wobec euro (wobec złotego 25 proc.). Kolejną ofiarą okazała się amerykańska giełda, pociągająca za sobą w sferę spadków giełdy całego świata. Ale coraz częściej pada pytanie, w jakim stopniu ofiarą amerykańskiej beztroski i amerykańskich problemów padnie cała gospodarka światowa. To, że Stany Zjednoczone nie unikną recesji, jest już właściwie sprawą niekwestionowaną. Pytanie ogranicza się tylko do tego, na ile długotrwała i głęboka ona będzie. Oraz do problemu, na ile amerykańska recesja rozprzestrzeni się po całym globie, wiodąc do spowolnienia rozwoju gospodarczego Europy Zachodniej, Chin, a w ślad za tym właściwie wszystkich krajów świata. Nie wyłączając oczywiście i Polski, bo nasza gospodarka jest częścią gospodarki globalnej i nie ma sposobu, aby nie odczuła globalnych problemów.
Kłopoty mamy więc również w Polsce. W ciągu ostatnich kilku miesięcy inflacja wzrosła do ponad 4 proc., a zwiększające się w tempie ponad 12 proc. płace gwarantują, że na tym inflacyjna presja się nie skończy. Bank centralny przymierza się do kolejnych podwyżek stóp procentowych. Nastroje wyraźnie się pogorszyły - także ze względu na silne spadki cen akcji na giełdzie - a większość analityków spodziewa się, że tempo rozwoju gospodarczego przyhamuje. Słowem, kiepskie wiadomości.
Nie dajmy się jednak ponieść pesymizmowi! Nasza sytuacja nie jest wcale zła, a perspektywy rozwoju - dziś nieco zakłócone - na dłuższą metę bardzo dobre. Kilka argumentów za tym, aby nie tracić otuchy.
Przede wszystkim, wzrost gospodarczy w Polsce opiera się na potężnych fundamentach. Dzięki sukcesowi procesu reform i członkostwu w Unii Europejskiej nasz kraj zachowuje niezwykle wysoką atrakcyjność inwestycyjną, przyciągając corocznie kilkanaście miliardów euro zagranicznych inwestycji. Dodajmy do tego kolejne miliardy, których z roku na rok coraz więcej przypływa z budżetu Unii - a których pierwsze efekty zaczynamy już widzieć na polskich drogach - a można mieć realną nadzieję, że damy sobie radę nawet z ewentualną recesją w zachodniej Europie. Może zamiast 6-proc. wzrostu PKB będziemy w najbliższych latach odnotowywać "tylko" 4-5-proc., ale powodów do paniki nie ma. To także bardzo przyzwoity wynik.