Wskaźnik ATR, mierzący zmienność rynku, dla ostatnich pięciu dni spadł w tym tygodniu do zaledwie 1,3 proc. Jeszcze w połowie marca był dwa razy większy, a w połowie stycznia osiągnął dawno niewidziane 4,4 proc. W ostatnich 12 miesiącach wskaźnik ATR z 5 kolejnych sesji miał przeciętnie 1,9 proc.
Znaleźliśmy się więc już wyraźnie poniżej średniej. Do minimów z ubiegłego roku, które wypadły w okolicach 1,1 proc., niewiele już brakuje. Natomiast do okresów jeszcze większego marazmu, występujących w latach 2004-2005, które sprowadzały 5-sesyjny ATR w rejon 0,8 proc., mamy jeszcze sporo miejsca. Trudno się jednak spodziewać, żeby skala wahań spadła do tak niskiego poziomu w niedługim czasie.
W kontekście zmienności ciekawe jest to, że z jednej strony trzeci kolejny rok obserwujemy jej wzrost, a z drugiej strony zjawisko przybrało już na tyle duże rozmiary, że można spodziewać się jego ograniczenia. Skąd taki wniosek? 12-miesięczna średnia dla 5-sesyjnego ATR osiągnęła podobny poziom, jak w początkach 1999 r. oraz 2002 r., kiedy ustanawiane były poprzednie szczyty. Bazując na tej analogii, możemy w kolejnych miesiącach spodziewać się stopniowego uspokajania się nastrojów na naszym parkiecie.
Warszawa jak Nowy Jork
Jego sytuacja jest prawie dokładnie taka sama, jak w Ameryce. Nasz WIG znajduje się w niewielkiej odległości od górnej granicy trendu bocznego, jaki ukształtował się w ostatnich trzech miesiącach. Wypada przy 50 tys. pkt. Identycznie jest w przypadku S&P 500. Tutaj barierę stanowi 1395 pkt. Oba indeksy mają opór na wyciągnięcie ręki, ale jednak kupujący są zbyt słabi, by pokusić się o ich test. Widać, że obecnie będzie to trudne. Obawy o to, co przyniesie przyszłość, są zbyt duże.