Segment instrumentów pochodnych zupełnie nie odczuł spadku zainteresowania inwestorów, mimo wyraźnego osłabienia koniunktury widocznego na giełdzie od połowy 2007 roku. Wręcz przeciwnie. Od załamania trendu wzrostowego na GPW minęło jedenaście miesięcy, w tym czasie jednak na rynku kontraktów terminowych pobite zostały nowe rekordy aktywności inwestorów. W połowie marca liczba otwartych pozycji (LOP) w przypadku kontraktów na WIG20 przekroczyła 92 tys. Biorąc pod uwagę ówczesny kurs tych instrumentów, ich łączna wartość sięgała 5,4 mld zł. Z kolei kwotę zaangażowaną na tym rynku (czyli sumę depozytów zabezpieczających od obu stron każdego kontraktu) można było szacować na ponad 370 mln zł.
Chociaż można znaleźć niejedną spółkę giełdową o kapitalizacji większej niż ta kwota, to jednak w niewielu przypadkach firmy mogą się równać z kontraktami pod względem płynności obrotu. W tym roku rzadko się zdarza, by dzienny wolumen obrotu futures na WIG20 nie stanowił przynajmniej jednej trzeciej liczby otwartych pozycji. Wysoka płynność to komfort dla inwestorów - nie muszą martwić się o to, czy uda im się szybko kupić lub sprzedać kontrakty po cenie nie odbiegającej znacząco od bieżących notowań.
Rynek tych instrumentów stał się na tyle dobrze działającą "machiną", że do podtrzymania, a nawet wzrostu zainteresowania inwestorów potrzeba jak widać jedynie odpowiednich warunków, tzn. silnych trendów, bez względu na to, czy wzrostowych czy spadkowych.
Ożywił się handel
Do niedawna zupełnie inaczej wyglądała jednak sytuacja w segmencie innych kontraktów terminowych, które pozostawały w cieniu instrumentów na WIG20. Jednak i tu pojawiły się ostatnio wyraźne oznaki ożywienia. Najlepszym przykładem są futures na kursy walut. Mimo że ich historia sięga 10 lat (kontrakty na USD/PLN znalazły się w obrocie we wrześniu 1998 roku, EUR/PLN zaś - w maju 1999 r.), to jeszcze jesienią ubiegłego roku LOP na każdym z tych rynków nie przekraczał kilkudziesięciu sztuk. Zdarzały się nawet dni, w których nie odbywały się żadne transakcje.