Na podstawie cen, które reagują lub nie reagują na nasz popyt lub jego brak. Konkurencja również nie śpi i reaguje na nasze posunięcia. Ceny na rynku niepublicznym rządzą się jednak podobnymi prawami jak na giełdzie. W przypadku akcji PZU działa taki mechanizm, że wystarczy, aby na rynku pojawiła się informacja o możliwej bliskiej ugodzie z Eureko i automatycznie podaż akcji całkowicie wymiera na kilka tygodni. Później rynek znów się oczywiście otwiera, ale już przy innych cenach. W przypadku spółek energetycznych podobny efekt dawały w ubiegłym roku zmiany projektów ustawy, która określa zasady przydziału i zamiany akcji firm tej branży.
Zdarzają się spekulacje w związku z takimi informacjami?
Pewnie tak, jak to na rynku, choć uważam, że jest to raczej dopasowanie cen do nowych warunków. To jest jednak rynek przeznaczony może niekoniecznie dla inwestorów długoterminowych, ale za to konsekwentnych i cierpliwych. Sama zasada rynku niepublicznego, czyli rynku o mniejszej płynności, zachęca bardziej wyrafinowanych inwestorów, nastawionych nie tyle na spekulację, ile na inwestowanie w wartość.
Czy na tym rynku zdarzają się tak duże spadki cen akcji, jak na rynku publicznym?
Wahania oczywiście występują, ale jednak w mniejszej skali. W okresie silnej hossy rynek publiczny jest bardziej atrakcyjny, więc ceny spółek niepublicznych rosną wolniej. Przyspieszają w miarę zbliżania się debiutu giełdowego lub jego perspeW czasie spadków na giełdzie tracą za to mniej. Dzieje się tak dlatego, że popyt nie doprowadza do krańcowego przewartościowania tych akcji. Nikt takich akcji za drogo nie kupi, jeśli nie mają odpowiedniego dyskonta, które zawiera premię za ryzyko. Zdarzało się nawet, że w czasie silnych korekt spadkowych na giełdzie akcje PZU stały w miejscu. Tutaj takim zaworem bezpieczeństwa zawsze jest dyskonto.
Jak długo jesteście w stanie trzymać akcje PZU?
Założeniem jest trzymanie tych akcji w portfelach naszych klientów do debiutu giełdowego. Uważamy, że potencjalny zysk z takiej inwestycji wart jest tej gry. Oczywiście, gdyby nadarzyła się okazja do sprzedaży po cenie istotnie odbiegającej w górę od cen bieżących, wówczas rozważylibyśmy wcześniejsze wyjście z inwestycji naszych klientów.
Wróćmy do Pana aktywności. Skoro firma operuje na rynku niepublicznym, to do czego jest jej potrzebne Pańskie zainteresowanie giełdą?
Prawdę mówiąc nie znam osób, które funkcjonują na rynku niepublicznym, a nie interesują się giełdą. Te dwa rynki funkcjonują równolegle obok siebie i tworzą system naczyń połączonych. Zresztą nie działamy wyłącznie na rynku niepublicznym. Oprócz wspomnianych portfeli funduszowych część naszych klientów ma strategie indywidualne, oparte również na akcjach notowanych na giełdzie. Ponadto chcemy uruchomić własne TFI, którego strategia inwestycyjna pójdzie w kierunku funduszy inwestycyjnych.
Czyli taki fundusz funduszy?
Tak. Także nie uciekamy całkowicie od rynku publicznego, a zauważamy jedynie, że w tej chwili zainteresowanie tym rynkiem jest mniejsze, co zresztą widać chociażby po przepływach w TFI.
Może trzeba sprzedawać takie produkty, które będą się dobrze sprzedawać zarówno w czasach hossy, jak i bessy?
Mamy produkt w postaci funduszu zamkniętego. Wyceny tego funduszu są dokonywane przez niezależnego audytora. Stopy zwrotu są przyzwoite, szczególnie za ostatnie półrocze +21,3 proc. To pozwala nam oczekiwać, że nowa emisja certyfikatów tego funduszu dobrze by się uplasowała. Na razie jednak czekamy na zgodę KNF.
Zmieńmy temat. Jak Pan sądzi, czy nasza giełda najgorsze ma już za sobą, czy ono dopiero nadejdzie? Może dopiero teraz pojawią się fundamentalne powody do spadku indeksów?
Konia z rzędem temu, kto to wie. Myślę jednak, że najgorsze mamy już za sobą, w tym przede wszystkim falę umorzeń w krajowych TFI. Rynek jest, a przynajmniej w połowie lipca był skrajnie wyprzedany. Taka skala wyprzedania w całej historii naszej giełdy zdarzyła się w przeszłości tylko trzy razy. Za każdym razem występowała na samym dnie lub bardzo blisko dna. Z drugiej strony, nie żyjemy na bezludnej wyspie i pewne jest, że kryzys za oceanem po kościach się nie rozejdzie, bo pochłonął po prostu zbyt duże środki. Musi dojść do uspokojenia i dopóki do niego nie dojdzie, to cały czas będziemy tkwić w niepewności. Nie wiemy do końca, tego nawet Fed nie wie, jakie tak naprawdę będą ostateczne skutki kryzysu związanego z rynkiem subprime. Dopiero gdy on się skończy, nastąpi oszacowanie strat. Myślę, że spowolnienie gospodarcze jest ewidentne i przez jakiś czas jeszcze się utrzyma.
No tak, ale od dwóch kwartałów wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych raczej przyspiesza, a nie maleje.
Tylko nieznacznie, a według prognoz III i IV kwartał mają być słabsze. Sytuacja ma się poprawiać dopiero w przyszłym roku. To są jednak tylko przewidywania, a czy tak się stanie? Tego nie wiemy. Rzeczywistość może się okazać gorsza od prognoz, zwłaszcza że kryzys na rynku kredytowym może negatywnie wpływać na gospodarkę latami. W mojej ocenie za dużo jest jednak pesymistycznych wizji i scenariuszy. Trochę nie chce mi się w nie wierzyć. Myślę, że emocjonalnie najgorsze mamy już za sobą. Pytanie, jak nasza gospodarka zareaguje na światowe spowolnienie i czy uda nam się utrzymać wzrost gospodarczy na poziomie szacunków NBP, czyli w okolicach 5 proc.
Nadal natomiast byłbym ostrożny w przypadku małych i średnich spółek. Wskaźnik Wyprzedzający Koniunktury ciągle przecież spada, dynamika produkcji przemysłowej również.
A te spółki znacznie mocniej odczuwają skutki pogorszenia w gospodarce. Dlatego uważam, że to jeszcze nie jest czas na "misie?, które w dodatku muszą odcierpieć swoje po tej modzie z ubiegłego roku. Nie przypominam sobie, żeby jakaś bańka spekulacyjna pękła i później wszystko szybko wróciło do normy. Nastawienie do rynku zazwyczaj przesuwa się w innym kierunku i raczej tym warto się zainteresować.
A czym?
Na razie zdecydowanie dużymi spółkami, tymi, którymi interesują się inwestorzy zagraniczni oraz OFE. Przyjdzie moment, gdy giełda zacznie rosnąć a my nie będziemy wiedzieli, dlaczego. Fundamenty nie będą tego uzasadniać, a jednak pojawi się gdzieś duży kapitał. Na początku zagraniczny, co zresztą już widać po lipcowych roszadach w tabeli najaktywniejszych brokerów. Jest też szansa, że dojdzie do dużego przepływu kapitału z rynków surowcowych.
Najpierw musi się pojawić myśl, że fundamenty uzasadniają spadek. Na razie przeważają opinie, że przyczyn fundamentalnych do spadków nie ma. Wszyscy mówią, że ceny są atrakcyjne, a gospodarka rośnie.
Pytanie, co tak naprawdę dyskontujemy. Albo mamy do czynienia z poważną korektą, która jest konsekwencją znacznego przewartościowania rynku po tzw. hossie "unijnej?, albo też dyskontujemy większe spowolnienie gospodarcze niż to, o którym mówią aktualne prognozy. Mam nadzieję, że jednak to pierwsze.
Dlaczego teraz ten ruch występuje, mimo że nie widać złych fundamentów.
Słabsze fundamenty są przed nami, cały czas mówi się o spowolnieniu gospodarczym.
Czyli rynek spada w oczekiwaniu na pogorszenie fundamentów, a później fundamenty rzeczywiście się pogorszą, rynek spadnie, ale będzie szykował się do wzrostów?
Według modelu, gdy są najgorsze fundamenty rynek powinien zaliczać lokalne dno, ale już położone powyżej poprzedniego.
Czego Panu brakuje do zakończenia tej bessy?
Wiarygodnego sygnału zmiany trendu. Nie sądzę, żeby nasza giełda po rocznym spadku była w stanie powrócić do wzrostów na zasadzie formacji V. Natomiast myślę, że teraz mamy do czynienia z odreagowaniem rocznych spadków. To jest na razie prawdopodobnie korekta wyższego rzędu, niż dotychczasowe. Dopiero po tym odreagowaniu będziemy w stanie szacować, w którym miejscu jesteśmy. Może nie spadniemy już niżej, co nie oznacza, że od razu mamy rosnąć. Może będziemy się stabilizować, i to zresztą byłby chyba najzdrowszy scenariusz.
Na razie na rynku jest chyba zbyt duża zmienność jak na dołek.
Niekoniecznie. Wszystkie dotychczasowe dołki wystąpiły przy bardzo dużej zmienności, a przesileniom towarzyszyły ogromne emocje, strach i dramatyczne wydarzenia, jak kryzys rosyjski w 1998 roku czy atak na WTC we wrześniu 2001 roku. Poprzednią bessę zakończyło potężne odbicie, a stabilizacja przyszła już na wyższym poziomie.
Czy jeśli dojdzie na naszej giełdzie do odbicia, należy sprzedawać akcje, czy raczej traktować to jako sygnał do kupna?
W tej chwili akumulowałbym akcje na dużych spadkach. Nie zachęcam do sprzedaży. Jeśli jednak komuś uda się trafić z zakupami w dołek i szybko zarobi powiedzmy 20-30 proc., to oczywiście może realizować zyski, bo jest co. Tym bardziej że odbicie raczej nie będzie pionowe.
Dziękujemy za rozmowę
Fot. M. PstrĄgowska
Jacek Rzeźniczek,
główny analityk Secus Asset Management
Lat 40. Absolwent Akademii Ekonomicznej w Katowicach na kierunku finanse. Podczas studiów zainteresował się prywatyzacją pięciu pierwszych przedsiębiorstw, która miała miejsce w 1991 roku. Hossa z 1993 roku tylko zwiększyła zainteresowanie giełdą. Jak wspomina, zawsze ważna była wszelka analiza, a zwłaszcza wykresy. Do ich tworzenia wystarczał na początku blok milimetrowy. Później konieczna była inwestycja w komputer i odpowiedni program.
Fascynacja giełdą spowodowała, że bardzo chciał pracować w biurze maklerskim. Jednak po skończeniu studiów w 1995 roku rozpoczął pracę w Powszechnym Banku Gospodarczym. Nie zagrzał tam długo miejsca i po trzech miesiącach przeszedł do Domu Maklerskiego Banku Śląskiego w Katowicach (obecnie ING Securities). Pracował tam jako analityk w Wydziale Informacji i Analiz, który z czasem przekształcił się w Wydział Doradztwa Inwestycyjnego i Analiz. Od 1999 roku zarządzał kapitałem własnym na rachunek domu maklerskiego. W Wydziale Inwestycji Własnych pełnił obowiązki naczelnika. Pracował tam do końca 2001 roku. Był to zresztą dla banku rok szczególny ze względu na fuzję z ING. Fuzja nie ominęła również domów maklerskich obu instytucji, co wiązało się z dużymi zmianami.
Przez kilka lat pracował poza sektorem finansowym m.in. w branży deweloperskiej i inwestował na własny rachunek.
W 2006 roku zaczął pracę w biurze maklerskim Secus Asset Management. Obecnie pełni w tej firmie obowiązki głównego analityka.