Choć w Gruzji doszło do regularnej wojny, na giełdach wszyscy podliczają straty, instytucje finansowe wciąż szacują koszty złych inwestycji, USA i główne kraje Europy Zachodniej albo zmierzają w stronę recesji, albo już w niej tkwią, żywność i surowce na globalnych rynkach są wciąż drogie, kursy walut niestabilne, a perspektywy poprawy sytuacji niewielkie - na kilka tygodni świat o tym zapomina, zwracając oczy na Pekin. Olimpiada!
Olimpiada to, oczywiście, święto sportu. Święto, które kiedyś (w starożytności) wiązało się z olimpijskim pokojem - czasem, gdy państwa greckie nie toczyły wojen. To dziś już tylko wspomnienie, zwłaszcza od czasu, gdy w 1916 r. ze względu na I wojnę światową trzeba było odwołać zaplanowaną olimpiadę w Berlinie, a w czasie II wojny światowej igrzyska w Tokio i Londynie. O tym, że olimpiady nie mają wiele wspólnego z polityką, trzeba też było szybko zapomnieć - zwłaszcza od czasu wykorzystanej dla nazistowskiej propagandy olimpiady berlińskiej, a następnie serii bojkotów igrzysk w latach 1976-1984. Trudno, nikt nie ma wątpliwości, że i tym razem chińscy organizatorzy nie robią tego wszystkiego, co robią, tylko z miłości do ducha olimpijskiego.
Ale olimpiada wiąże się również ściśle z gospodarką. W ostatnich dziesięcioleciach organizacja igrzysk była często ukoronowaniem dekad sukcesów gospodarczych krajów - jak choćby igrzyska w Tokio w 1964 r., Monachium w 1972 r., Seulu w 1988 r. czy Barcelonie w 1992 r. Nikt nie ma wątpliwości, że tak jest również i tym razem. Chiny w ciągu ostatniego ćwierćwiecza rozwijały się w zawrotnym tempie, sięgającym przeciętnie 10 proc. rocznie, awansując z odległego miejsca do roli drugiej po USA gospodarki świata (jeśli użyć PKB liczonego według parytetu siły nabywczej; jeśli użyć bieżących kursów walutowych, Chiny są na trzecim miejscu, po USA i Japonii). Nie licząc się z żadnymi ograniczeniami, na organizację igrzysk Pekin wyłożył, głównie z kieszeni podatników, astronomiczną kwotę 40 miliardów dolarów, poświęcając ją na rozwój infrastruktury i organizację. Kolejne miliardy poszły na olimpijski wyścig zbrojeń - inwestycje w rozwój wyczynowego sportu, który po raz pierwszy w historii ma dać Chinom prestiżowe zwycięstwo w klasyfikacji medalowej i pokonanie Amerykanów. Czy wszystkie te pieniądze kiedykolwiek się zwrócą? Wątpliwe, ale nie o to przecież władzom w Pekinie chodzi.
Związki współczesnego sportu z gospodarką są ściślejsze, niż chcą to przyznawać olimpijscy działacze. Oczywiście, że w konkretnej rywalizacji biorą udział konkretni ludzie, a ich sportowe talenty, forma, motywacja, a nawet szczęście lub jego brak w dniu rozgrywania zawodów mogą łatwo zdecydować o sukcesie lub porażce. Żadne pieniądze (ani państwowego urzędu wspierającego zawodowy sport, ani prywatnych sponsorów i reklamodawców) nie są w stanie zapewnić zwycięstwa, jeśli szykowany przez cztery lata do występu na olimpiadzie zawodnik akurat się przewróci albo skręci nogę w finale. To prawda w odniesieniu do poszczególnych zawodników - ale już niekoniecznie w odniesieniu do całych krajów. Im większym sportowym potencjałem dysponuje kraj, tym więcej powinien zdobyć medali, nawet jeśli któregoś z jego faworytów do zwycięstwa akurat prześladuje pech. A potencjał sportowy we współczesnym świecie wymaga odpowiedniej organizacji i odpowiedniego finansowania.
Zespół analityków z firmy PricewaterhouseCoopers, której doradzam, spróbował zbudować prosty model, który może służyć oszacowaniu potencjału sportowego poszczególnych państw, przekładającego się na prawdopodobną liczbę olimpijskich medali. Poza czynnikiem skali (liczbą ludności) i sportowymi tradycjami (ilość medali zdobytych na poprzednich olimpiadach), w modelu uwzględnia się również potencjał gospodarczy, który stoi za ekipą olimpijską danego kraju. W kraju zamożniejszym oczywiście łatwiej jest zgromadzić odpowiednie środki na ośrodki szkoleniowe, sprzęt, trenerów, wyjazdy, a wreszcie na finansowe zmotywowanie zawodników (choćby poprzez wykorzystanie ich wizerunku w reklamowej machinie - cóż, "amatorskość" sportu olimpijskiego od dawna jest fikcją). Łatwiej również sfinansować bardziej wstydliwą stronę współczesnego wyczynowego sportu - zaplecze medyczno-farmaceutyczne, którego zadaniem jest dostarczenie takich środków wspomagających wydolność organizmu, których albo nie wykryją testy, albo które nie zdołały jeszcze trafić na listę substancji zakazanych. To prawda, że ani pieniądze, ani skala kraju nie decydują o wszystkim i nie gwarantują sukcesu, ale bez potężnego zaplecza trudno liczyć dziś na wiele medali.