Sędzia-komisarz w postępowaniu upadłościowym Elektrimu oddalił wczoraj dwa wnioski złożone przez zarządcę Józefa Syskę zaledwie trzy dni wcześniej. Zarządcy zależało na czasie. 18 sierpnia dowiedział się, że Elektrim może mieć poważne problemy, a jemu samemu może grozić areszt lub grzywna. Jak każdemu, kto obrazi angielski sąd.

Sprawa dotyczy jednej z odsłon sporu o Erę i roszczeń Vivendi, które uważa się za właściciela 51 proc. udziałów operatora. Francuzi dowodzą tego m.in. przed londyńskim Trybunałem Arbitrażowym, który jako jedyny nie umorzył postępowania, mimo upadłości Elektrimu (stało się to w Pradze, Wiedniu i Genewie). Zarządca domaga się przed angielskim sądem zmiany tej decyzji.

Problem w tym, że jednocześnie próbował odciąć drogę do Londynu Francuzom w Warszawie. 5 sierpnia złożył w sądzie okręgowym wniosek o ustalenie, że zapis na sąd polubowny w Londynie w umowie zawartej m.in. przez Vivendi i Elektrim utracił moc z dniem ogłoszenia upadłości Elektrimu.

To nie spodobało się Vivendi, które wniosło w sądzie angielskim, aby zakazano zarządcy działań związanych z ostatnim pozwem w Polsce. 13 sierpnia sędzia Blair przychylił się do wniosku Francuzów. Zarządca nie uznaje tej decyzji za skuteczną. Jednak pouczony przez pełnomocników, że skutki oporu mogą być poważne dla Elektrimu (Trybunał w Londynie mógłby nadal orzekać w sprawie i stwierdzić, że spółka jest winna Vivendi nawet 2 mld euro), zwrócił się do sędziego komisarza o zezwolenie na cofnięcie warszawskiego pozwu. Sędzia Solak jednak oddalił wnioski zarządcy, pozostawiając do jego kompetencji decyzje w tej sprawie.