Gdy Kongres podejmował decyzje o stworzeniu specjalnego wehikułu finansowego, który ma wyciągnąć amerykańską gospodarkę z kłopotów, pojawiły się liczne kontrowersje dotyczące tego rozwiązania. Część komentatorów zwracała uwagę na koszty całej operacji i sposób ich alokacji. Mówiono i mówi się o socjalizacji strat i prywatyzacji zysków. Padały również zarzuty, że taka akcja będzie rodziła w kolejnych latach pokusę nadużyć, gdyż rachunki wystawione przez sprawców kryzysu zapłaci rząd. Pojawiło się też i pojawiać będzie pytanie, czy nie należałoby wprowadzić globalnego nadzoru nad rynkami finansowymi. Wreszcie zaczęto zastanawiać się, jak dużo warto zapłacić za posprzątanie po kryzysie i czy społeczeństwo skorzystało na poprzedzającej go prospericie na tyle, że uczciwe jest obciążanie podatników tak wielkimi kosztami. Wśród tematów, które powróciły w dyskusjach, pojawiły się też porównania do wszystkich przebytych kryzysów i sposobów, jakie zastosowano, by zneutralizować ich skutki.
Ostatecznie przyjęty przez Kongres plan ratunkowy dla sektora finansowego nie przypominał raczej narzędzi użytych do neutralizowania skutków kryzysu kas pożyczkowych z lat 80. XX wieku, może z wyjątkiem skali zaangażowanych środków - wówczas było to 6,4 proc. PKB, obecnie dotychczas zaakceptowane wydatki to około 5 proc. PKB. Jeśli można do czegoś porównać sposób ratowania sytuacji, byłaby to raczej metoda zastosowana na początku lat 90. przez Szwecję, która znacjonalizowała będące w kłopotach banki, by uchronić się przed krachem. Po czym po restrukturyzacji sprzedała je inwestorom. Henry Paulson zapewniający amerykański parlament o korzyściach płynących z programu wywołał u mnie inne skojarzenia.
Deklaracje sekretarza skarbu o opłacalności zakupu "toksycznych aktywów" powyżej wycen rynkowych, o tym, że ta operacja ma sens z powodu wysokiej wartości kuponów odsetkowych, które na bieżąco będą naliczane i wypłacane, skojarzyły mi się z przytoczonym poniżej cytatem z klasycznej przedwojennej powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza "Kariera Nikodema Dyzmy".
"Otóż rozmawialiśmy o kryzysie. Powiadam, że jest źle, i poprawy nie ma co oczekiwać. (?). A Nikodem na to: Jest środek: magazynować zboże. (?) Bzdury! Skarb nie ma pieniędzy. (?) Nie trzeba pieniędzy, powiada on, to niepoważna przeszkoda. Państwo może wypuścić obligacje. (?) Płacić obligacjami i koniec. (?). W ciągu sześciu lat musi przyjść dobra koniunktura bodaj raz, wtedy zboże sprzeda się w kraju czy za granicą i jest świetny interes?".
Czyż plan emisji obligacji zbożowych prezesa Dyzmy nie przypomina planu Paulsona? Skoro bowiem USA zamierzają sfinansować zakup udziałów w instytucjach finansowych i toksycznych aktywów obligacjami skarbowymi, zaś obligacje te kupią instytucje finansowe, to pominąwszy fakt wystąpienia pośredników w tym interesie, mamy tu do czynienia z zakupem przez rząd różnych typów instrumentów finansowych za obligacje. Po czym, gdy wróci koniunktura, administracja odzyska wyłożone środki poprzez pobierane odsetki i dywidendy oraz sprzedaż udziałów w znacjonalizowanych uprzednio bankach.