Samym zarządzającym funduszami takie napływy mogły w najlepszym wypadku posłużyć do porządkowania portfeli pod kątem selekcji spółek. Historia polskiego rynku kapitałowego pokazuje, że nawet wielokrotnie wyższe napływy do funduszy nie miały większego wpływu na koniunkturę giełdową.
Dane o napływach do funduszy od połowy lat 90. wskazują na wyraźny związek pomiędzy saldem wpłat i wypłat a kursem indeksu WIG jedynie w latach 2006–2008 oraz w III kwartale ubiegłego roku. To, co działo się na giełdzie w latach 1996–2005 oraz 2009–2011 pozostawało bez wyraźnego związku z rynkiem funduszy.
– Pieniądze trafiające za pośrednictwem funduszy na giełdę są bez wątpienia czynnikiem wzmacniającym rynek. Ich napływ nie jest jednak ani warunkiem koniecznym, ani wystarczającym dla pozytywnego zachowania rynku. Przykładem są zwyżki na GPW w latach 2009–2010, na które rynek funduszy nie miał dużego wpływu – zwraca uwagę Remigiusz Nawrat, CFA, członek zarządu PKO TFI.
Co było pierwsze?
Kiedy już taka zależność występowała, to zmiany w sprzedaży TFI były zdecydowanie następstwem nastrojów giełdowych, a nie odwrotnie. Było to szczególnie wyraźne w 2007 r. – napływy do funduszy akcji wygasały wtedy stopniowo, a największe wypłaty nastąpiły dopiero na początku 2008 r. (ciekawym wyjątkiem od reguły jest listopad tego roku, gdy fundusze akcji pozyskały ponad 2 mld zł, prawdopodobnie na fali bankructwa Lehman Brothers – klienci TFI myśleli, że już gorzej być nie może). Zresztą cały kryzysowy 2007 r. był rekordowy w historii polskiego rynku funduszy pod względem przewagi wpłat nad umorzeniami.
Przedstawiciele TFI przyznają, że spora w tym była rola dystrybutorów, którzy do końca przekonywali klientów, że to tylko korekta. Przeciwnie, w sierpniu ubiegłego roku doradzali natychmiastową przeprowadzkę do funduszy obligacji czy pieniężnych.