Trzeba jednak przyznać, że miniony tydzień nie sprzyjał spekulacji. W poniedziałek i wtorek zamknięta była giełda w USA z powodu szalejącego huraganu Sandy. A rynek bez Amerykanów to trochę jak statek bez kapitana – kursy nie bardzo wiedziały, jaki kierunek mają obrać. Poruszały się ospale, co jakiś czas wykonując niespodziewane, gwałtowne ruchy. Tak było między innymi na rynku ropy naftowej. Pech chciał, że akurat w poniedziałek otworzyliśmy tam krótką pozycję. Choć na początku rynek poszedł w dobrą stronę, to trwało to krótko. Nagły, silny ruch w górę doprowadził kurs do poziomu naszej linii obrony i ponieśliśmy z góry założoną stratę, czyli około 300 zł.
Wysoka zmienność na rynku ropy zniechęciła nas do tego surowca, więc we wtorek postanowiliśmy zagrać na rodzimej walucie. Wybraliśmy parę USD/PLN. Kurs poruszał się do południa w wąskiej konsolidacji, więc postanowiliśmy zająć krótką pozycję, jeśli dojdzie do wybicia dołem. Ponieważ spread na USD/PLN jest znacznie większy niż w przypadku ropy czy EUR/USD, naszą pozycję ustaliliśmy tylko na 0,1 lota. Nasza strategia okazała się skuteczna. Kurs wybił się dołem i zaczął powoli spadać. Do końca dnia utrzymywaliśmy niewielki zysk (około 40 zł), więc zostawiliśmy otwartą pozycję na noc. To również okazała się słuszna decyzja. Rano nasz zysk powiększył się do prawie 200 zł. Obniżyliśmy więc linię obrony, tak by zamiast 300 zł stracić co najwyżej 50 zł. Liczyliśmy, że złoty wciąż będzie się umacniać. Niestety, stało się odwrotnie – w środę to dolar zyskiwał na wartości i po raz kolejny uszczupliliśmy nasz dotychczasowy dorobek.
Jedyna zyskowna transakcja minionego tygodnia to piątkowa długa pozycja na kontraktach na S&P500 (FUS500). Z jej otwarciem czekaliśmy do publikacji danych z amerykańskiego rynku pracy. Ustawiliśmy dwa zlecenia oczekujące – otwarcie długiej i krótkiej pozycji, w niewielkiej odległości od ówczesnego kursu. Ponieważ dane okazały się lepsze od prognoz, kurs zaczął rosnąć. Zajęliśmy pozycję długą i już po kwadransie byliśmy ponad 200 zł do przodu. Zgodnie z naszą strategią zaczęliśmy podwyższać linię obrony, by zatrzymać część wypracowanego już zysku.
Wszystko układało się pomyślnie do momentu otwarcia sesji w Nowym Jorku. Mimo dobrych danych indeks S&P500 spadał od początku notowań, co pociągnęło za sobą również kurs kontraktów. Po raz kolejny zamknęliśmy pozycję zleceniem stop loss, tym razem zarabiając jednak 70 zł.
Bilans tygodnia nie jest więc korzystny, ale kontrolowanie strat pozwoliło nam zachować lwią część wypracowanego już zysku. Do końca rywalizacji jeszcze dwa tygodnie, więc będzie jeszcze niejedna okazja, by zwiększyć nasz dorobek. Czołówki może nie uda się dogonić (gracz o pseudonimie Filip miał już ponad 3700 proc. zysku), ale wynik powyżej 20 proc. wydaje się całkiem realny.